Kastrator, czyli do 2 razy sztuka!
Ruszamy o 3 w nocy. Na zaatakowanie Kastratora (IX-, 350m na Młynarczyku w Białej Wodzie), mojego głównego celu na ten sezon, namówiłem Michała. Mieliśmy jechać już dzień wcześniej, żeby odpocząć przed zaatakowaniem ściany, ale Michał ledwo co wrócił ze zgrupowania Grupy Młodzieżowej w Szamoniksie i potrzebował chwili na odpoczynek. Wreszcie zasuwamy wyładowanym po brzegi Matizem Michała. Razem z nami jadą jeszcze koledzy z SAKWy, którzy mają w planach Zamarłą. Ledwo wystają spod plecaków, a Matiz ostro walczy z wzniesieniami. Nadrabiamy czas podczas zjazdów. Błysk! Zagadaliśmy Michała i nie zauważył fotoradaru. Swoją drogą trudno było przewidzieć, że Matiz będzie w stanie przekroczyć dozwoloną prędkość..
Parkujemy przy Łysej Polanie przy znajomo wyglądającym Renault Clio. ‘Te, to chyba wóz Kamila?’. Rozwalone po całym aucie energetyki nie pozostawiły cienia wątpliwości.
Znając Kamila spodziewaliśmy się go zastać jeszcze na taborze. Szliśmy szybkim tempem, ale gdy docieramy na Polanę Pod Wysoką nikogo tam nie ma. Nabieramy dwie butelki wody i podchodzimy pod ścianę. Jest dopiero 8, ale upał jest straszliwy. Zanim wbiliśmy się w drogę wypiliśmy prawie połowę wody. To nie wróży dobrze. Michał zaczyna. Najpierw łatwy parchaty kominek wyprowadzający na rampę. Potem ładne V’kowe wspinanie w zacięciu i w płycie. Potem zaczynają się trudności. Od tego momentu żaden wyciąg nie ma mniej niż VII. Michał atakuje VIII’kowy wyciąg. Zbliża się do końca zachwycony ciekawymi ruchami, ale nagle spada. Walczę na flashu. Udało mi się zrobić wyciąg, ale czuję odwodnienie. Musimy niestety oszczędzać wodę jeśli chcemy myśleć o dokończeniu drogi. Zabieram się za kluczowy wyciąg. Onsightem dochodzę pod sam okap, ale nie mam pomysłu na przejście przewieszki. Michał po swoich wyjazdach jest zupełnie bez formy i po kilku próbach zdajemy sobie sprawę, że tego dnia nic z tego nie będzie. Zjeżdżamy na dół i ze spuszczonymi głowami wracamy do domów.
Pierwszy weekend października. Atakujemy ponownie. Tym razem nie mamy auta i zdecydowaliśmy się na Blabla car’a. Mamy ustawiony transport na 14.30 w piątek. Nasz kierowca przyjechał z Warszawy i kompletnie nie potrafi się z nami dogadać. Godzinę chodzimy dookoła Galerii Krakowskiej. Wreszcie go spotykamy. Ma około 50 lat, jest kompletnie wyluzowany i nie przejmuje się groźbą mandatu za 15 minutowy postój na przystanku przed samą Galerią. Z Krakowa wyjeżdżamy ostatecznie koło 17..
Na Tabor w Białej Wodzie docieramy po 21. Rozpalamy ognisko, pieczemy kiełbaski. Tego wieczoru ‘pada’ też Smadny Mnich. Swoją drogą ceny piwa, zwłaszcza tego w plastikowych 1,5l butelkach są na Słowacji bardzo przystępne!
Ruszamy! Jest jeszcze ciemno, ale dzień jest krótki i wiemy, że nie możemy wstać za późno. Wyciągi padają jeden po drugim. Tym razem Michał prowadzi VIII’kowy wyciąg i atakuje jako pierwszy wyciąg kluczowy. Po blokach udaje mu się przewalczyć przewieszkę! Wiemy, że sukces jest blisko. Wbijam się w drogę, żeby zapoznać się z trudnościami.. i po chwili walki wpinam się do stanowiska. Zjeżdżam do Michała. On również robi wyciąg w następnej próbie. Już wiemy, że nie odpuścimy. Wyciąg za wyciągiem pniemy się do góry. Nie jest łatwo, ale z takich trudności nie spadamy. Gdzieniegdzie trzeba dokładać własną asekurację, gdzieniegdzie zdarzają się 8m runouty – wspin sportowy w Tatrach:) Docieramy na półkę pod ostatnim, 50m wyciągiem za VII+, o którym słyszeliśmy, że może mieć znacznie więcej. Pierwszy spit jest na 6 metrze..
Dokładam niepewną kosteczkę i skradam się do pierwszej wpinki. Uff, będę żył. Patrzę do góry – z następnego spita też grozi gleba… Czujne ruchy w płycie przeszły w siłowy okap. Trzeba dokładać friendy – siedzą pancernie. Na 30 metrze po zrobieniu balda w kosówce jestem już pewien, że się udało. Ryk euforii na szczycie!
Zjazdy okazały się prostsze niż na Pasji.