Wojsa, Wojsa
Autor: M.
Wojsa, Wojsa pamiętasz zapych ze snu,
Gdy krzyczałeś: „daj mi blok!
Wybierz chociaż te linę, coś ze mną zrób,
nie zostawiaj mi luzu, o nie”.
Żebrząc wciąż o magnezję, gnałem przez parch,
Bicek rzęził ostatkiem sił,
Aby być znowu w stanie, śmiać się i drwić,
Wszystko było tak proste w te dni.
Doris spała pod ścianą, schlana jak szpak,
Niechaj klin wyprostuje jej sny!
Bełkotała, że nigdy, nigdy aż tak…
słodkie były jak pigwa jej łzy.
Magnezjowałem, w cruxie pod stanem,
Ciąg mnie przeganiał, pod przelot znów wracałem,
Dane nam było, srogie zapchanie,
Następne przejście, (będzie) może za sto lat.
Szlakiem szłaś kukuryno, a ja ciągle tam,
Wciąż wisiałem nie mogąc spaść,
znów myślałem o bloku, bloku lekkim,
na kostce niepewej, aż strach.
Mąż twój siedział na weście, uwielbiał krzon,
narzeczoną miał kiedyś jak sen,
Z autobusem filanców zdradziła go,
nigdy nie był już sobą, o nie.
Magnezjowałem, w cruxie pod stanem,
Ciąg mnie przeganiał, pod przelot znów wracałem,
Dane nam było, srogie zapchanie,
Następne przejście, (będzie) może za sto lat.
Srogim szliśmy parchem, i rzadko tak,
Wypełzaliśmy na lity pion,
Czarodziejka gorzałka tańczyła w nas,
Gleba była o dwa kroki stąd.
Nie wiem ciągle dlaczego, zaczął to tak,
Czemu się zapchał, też nie wie nikt,
Są wciąż różne warianty, nie trafiam wciąż w stan,
No i nic nie jest proste w te dni.