Łomnica – Droga Motyki V+
Wyobraźcie sobie kategorię – „najbardziej alpejska w charakterze droga w Tatrach”. Jakie byłyby cechy takiej drogi? Może dużo lodu? Jest. Może wspinanie po cienkich polewkach lodowych wymieszanych z trawą, skałą i firnem? Jest. Może odpowiednia długość drogi? Jak najbardziej. Może powaga i magia samej Góry? Zaskakujące warunki wspinaczkowe? Pyłówki próbujące zdmuchnąć prowadzącego ze ściany? A może – na koniec – powrót do samochodu na nartach zamiast żmudnego zejścia? Szanowni Państwo – przedstawiam drogę Motyki na wschodniej ścianie Łomnicy.
Nauczony doświadczeniem, nie chciałem jechać w Tatry w terminie TryToola. Rok temu taka wycieczka skończyła się lataniem kolegi i wycofem ze Staszla, a potem tygodniową chorobą. W zasadzie, już byłem umówiony że wystartuję w zawodach, dowiem się od Legasia jak było w Szkocji, a wieczorem – dobra impreza. Telefon Mikołaja we czwartek wieczór wywraca wszystko do góry nogami – Wschodnia Łomnicy to jednak Wschodnia Łomnicy – ściana marzenie, nie odmawia się…
W piątek po pracy biję rekord pakowania – 25 minut łącznie z zakupami spożywczymi, przygotowaniem herbaty i upewnieniem się, że wszystkie rzeczy na skitury, biwak i wspinanie są na miejscu. Co więcej – niczego mi nie zabrakło. Chwilę później siedzę w aucie i po przebiciu się przez korki, parę minut po 20 rusza stoper – zamykamy auto i zaczynamy podchodzić.
Idąc wśród armatek śnieżnych, podchodzimy na fokach do Skalnatego Plesa. Buty wspinaczkowe przytroczone do plecaka radośnie nabierają sztucznego śniegu. Docieramy do stacji kolejki i bez ceregieli ubieramy na siebie wszystkie ciuchy i pakujemy się do śpiworów. Do śpiworów pakujemy zresztą też buty, kanapki i wszelki sprzęt na baterie. Budzimy się ok 4:30. Do wyjścia spod puchu skłaniam się po 30 minutach dopiero, jak przypomniałem sobie jedno z opowiadań Marka Twighta (choć on akurat opisywał biwak w ścianie, gdzie na pewno było duuużo zimniej). Zostawiamy narty i śpiwory pod kamieniem i z buta idziemy pod naszą drogę.
Zgodnie z przewidywaniem i wywiadem środowiskowym, pod ścianę torujemy miejscami po pas. Kiedy Mikołaj rusza na pierwszy wyciąg – spadają na niego wściekłe pyłówki. Ostatnia usilnie stara się go zdmuchnąć już z progu komina, w łatwym terenie. Po tym nieprzyjemnym starcie, dalej warunki są jednak trochę lepsze – decydujemy się więc dalej wspinać. A cóż to za wspinanie! Świetnie wylodzone, nietrudne prożki i dłuższe odcinki łatwego śnieżnego terenu pokonujemy na lotnej. W większości, stanowiska zakładamy owijając tasiemki wokół starych stalowych lin. Jest to pozostałość po starej kolejce linowej i chyba najbardziej rozczarowująca w tej ścianie rzecz. „Na lotnej” przechodzimy też dość sprężny, IV – V wyciąg, po którym kolega Cjanek nie był w stanie założyć stanowiska tuż nad trudnościami.
Drogę kończymy kilka minut po odjeździe ostatniej kolejki, mniej więcej w ostatnich promieniach słońca. Do torowania ostatnich ~200m pola śnieżnego wypuszczamy zespół słowaków, którzy nas dogonili przed ostatnim wyciągiem trudności. Wyprowadzają nas do grani zejściowej, mniej więcej na wysokości łańcuchów. To druga rozczarowująca rzecz tego dnia – na Łomnicy jeszcze nie byłem i miałem nadzieję „zaliczyć” ten szczyt tak ładną drogą. Już po ciemku schodzimy do stacji kolejki. Krótka przerwa, wycieczka „pod kamień” po szpeja, przepak i… ostatni „alpejski” akcent dnia – zjeżdżamy do samochodu na nartach 🙂 prawda, po sztucznym śniegu i wyratrakowanym stokiem, ale był to bardzo miły akcent.
W niedzielę czytam Sakwową relację z TryToola, w której Michał napisał m.in:
„Jednych dopadły kontuzje, innym nie chciało się rano wstawać, a jeszcze inni woleli pójść na baldy do Nory zamiast uprawiać prawdziwą wspinaczkę„(pogrubienie własne)
Otóż kluczowy wyciąg Motyki polega na tym, że podchodzi się najpierw porządnie spionowanym kominem, robimy lekki trawers, dalej łatwo po lodzie tym kominem, który na koniec – staje się zacięciem wylanym verglassem, z pięknymi lodowo-skalno-trawiastymi ruchami. Niestety, pod pierwszym „bulderem” panuje zupełna patagonia – stoję po pas w śniegu i dziabą zbijam śnieg, który zakleił skały w kominie. Śniegu są tony, wciskają się pod kaptur i mankiety, ogólnie wszędzie. Po dość długiej orce, udaje mi się odkopać jedną (!) krawądkę.
[ja] Stopnie nawet są, ale chwytów to tu zbyt wiele nie ma
[Cjanek] wyobraź sobie, że jesteś na Zakrzówku!
[ja] Nieprawda, na zakrzówku są chwyty!
ściągam się z krawądki, podchodzę na nogach, odśnieżam. Wbijam drugą dziabę w jakąś marną kępę trawy. Może wytrzyma. Trudno, najwyżej spadnę na sporą warstę śniegu – to przecież prawie jak crashpad.
[Mikołaj] Dooobrzee, dawaj!!
Znów podchodzę na nogach i na pełnym wysięgu, z lekkim zniecierpliwieniem dziabię lewą ręką za przełamanie. O dziwo – coś trzyma, Bóg raczy wiedzieć co.
[Mikołaj] Nooo Wojtek, dobrze! Tu jest szkoła życia, a nie jakieśtam Zakrzówki!
[ja] Zamknij się!!!!!
Nie wiem… Jakoś niespecjalnie lubię podejmować dyskusje na temat filozofii wspinania w momencie, kiedy zadaję z dosłownie najgorszej kępy trawy na całej 600metrowej ścianie. Ostatecznie staję nogami na przełamaniu – stoję. Znowu odśnieżam i odnajduję jedyną w okolicy szczelinę – idealną na różowego tricama.
[ja] Mikołaj… Piękna sprawa, w pełni się zgadzam!
🙂
Wojtek Anzel
Fakty
Łomnica, wsch ściana, droga Motyki, V+. OS, bez wejścia na szczyt; ok 9h wspinania, 24h auto-auto z noclegiem przy Skalnatym Plesie. Stan na 6.2.2016 – dużo lodu, dużo świeżego śniegu. Innymi słowy – świetne warunki na drodze, O ILE – będzie mróz w nocy i zmrozi śniegi.
Mikołaj Pudo, Marcin „Cjanek” P. i powyżej podpisany