Michał Nowicki | 14 kwietnia 2020 bartoszek flak

X Rally 12h Escalada Terradets

Po ostrym sezonie za biurkiem otrzymuje telefon od przyjaciół z Hiszpanii z pytaniem czy nie chciałbym wziąć udziału w 12-godzinnym maratonie wspinaczkowym w Katalonii. Przekierowany, rozmawiam z organizatorem przez telefon, Rafa okazuje się być twórcą całego zamieszania, które będzie miało miejsce już 10 raz i jak się później okaże, będzie jedną z ciekawszych wspinaczek w naszej skromnej wielowyciągowej karierze. Rafa przedstawia plan działania, piątek – browarki nad basenem i lokalny jamón serrano, w sobotę 12h wspinania w świetnej jakości ścianach, wielkości 200 – 500m, po czym dekoracja zawodników i bankiet z hiszpańskimi świrami do rana.

Zawody mają rangę International, lecz na 32 zespoły tylko 4 nie pochodzą z półwyspu Iberyjskiego. My jako pierwszy zespół z Polski biorący udział w tych zawodach dostajemy dziką kartę z zaproszeniem all inclusive. Rozmawiamy dalej, ale w głowie już rodzi się plan: „przecież piję po trzy kawy dziennie, nie trenuje, a w wolnych chwilach… a nie, w korpo nie ma wolnych chwil, hmmm, jestem zajebiście przygotowany na skałki trochę dłuższe niż Lechfor. Do tego pierwszy wyjazd wspinaczkowy, gdzie nie trzeba się myć w rzece i dadzą jeść. Co może się nie udać, jedziemy!”. Dzwonie do Maciejki i oświadczam, że kupuję nam bilety do Barcelony, bo w przyszły weekend lecimy na „X Rally 12h Escalada Terradets”. Człowień lekko zaskoczony, ale po tym jak słyszy, że drogi, po których się wspinamy to same piękne klasyki, decyduje się na wycieczkę (jak się na miejscu okazało mój hiszpański jeszcze potrzebuje chwili na dopracowanie i rutas clásicas miało trochę inne znaczenie). Co więcej, przyłapałem akurat Maćka siedzącego z Grubym Tomaszem w krzakach w Buzet, więc atrakcyjność oferty urosła do rangi wygranej siódemki w totka.

Do Barcelony dolatujemy dzień wcześniej. Idąc z duchem polskiej oszczędności oraz rządzy przygody zamiast wydać po kilka jurków na hostel i jak ludzie wyspać się przed zawodami, kupujemy plecak browarków, słonecznik i idziemy na miasto zobaczyć czy nas tam przypadkiem nie brakuje.

Rano łapiemy się z ekipą z Terradets i jedziemy razem około 180km na miejsce zawodów. Region znajduje się na północ od Lleidy, całkiem niedaleko Santa Linya. Po drodze mijamy Monserrat i kilka innych ogródków skalnych, które przyprawiają nas o spocone dłonie i niemożliwą do opanowania chęć wspinania po długim czasie przerwy (sezon 2019 dla Maciejki okazał się równie bezowocny w treningi i wspinanie jak mój).

            Piątek zgodnie z planem okazuje się dniem na chill out, zapoznanie się z terenem i obraniem taktyki na sobotę. Dostajemy guidebooki specjalnie przygotowane na tą okazję i trochę fantów w pakiecie startowym. Do dyspozycji wygodny hotel w dolinie nad jeziorem (można wypożyczyć kajaki) otoczony ze wszystkich stron górami. Poznajemy świetnych ludzi, którzy w Terradets wspinają się na co dzień, ale też ekipy z całej Hiszpanii, Włoch i Chorwacji. Rozmowa i wymiana doświadczeń idą tym płynniej, im więcej browarka wchodzi w krwioobieg, ale staramy się odegrać poważnych sportowców, więc zbieramy się wcześniej do spania, bo rano czeka robota.

           

            Sobota 6:00 Start! Te klasyki z którymi mieliśmy się zmierzyć to drogi nie w pełni ubezpieczone i trzeba ciągnąć na szpejarkach urządzenia o których działaniu tak do końca nie mamy pojęcia. Decydujemy się więc na początek na drogę obitą, lecz ciut bardziej wymagającą. Pogoda na weekend nie zapowiadała się obiecująco i już po drugim wyciągu ulewa zlała totalnie ścianę, po której nie byliśmy się w stanie poruszać do góry. Z ciężkim sercem zdecydowaliśmy się na wycof i pobiegliśmy w stronę startu, by dowiedzieć się od organizatorów co dalej.

Jak się okazało po kilku minutach wyszło słońce i nagrodziło tych bardziej cierpliwych, którzy znali miejscową pogodę i postanowili w stanowiskach przeczekać nawałnicę zamiast kręcić metry jak dwóch średnio ogarniętych Jurajczyków. Pobiegliśmy z powrotem pod ścianę i rozpoczęliśmy batalię na nowo z trzema godzinami w plecy na dzień dobry.

Tym razem zawzięci, bojowo nastawieni, ruszyliśmy tak bardzo na lekko, że po 4 wyciągach z 11 skończyła się woda. Hiszpańskie słońce z nas zakpiło i usmażyło na skwarki zanim dotarliśmy do topu. Zmęczeni i odwodnieni, nie mieliśmy już siły na kolejną wstawkę, a przy czasie jaki pozostał do końca maratonu szanse na ukończenie jakiejkolwiek innej drogi były znikome.

Po zawodach, wszyscy uczestnicy zaproszeni zostali na oficjalną kolację i rozdanie nagród. Po części oficjalnej hiszpańskie wino zalało salony, a wszyscy sportowcy zamienili się jak za dotknięciem różdżki w rasowe brukwie porozrzucane to tu, to tam po pokojach czy klatkach schodowych hotelu.

Rally 12h Escalada Terradets polecamy, wszystkim którzy chcą powspinać się w świetnym miejscu, z hiszpańskim brakiem  napinki  i  bicepsami  trochę  grubszymi  niż  nasze.  Organizatorzy  byli  niesamowici,  zatroszczyli się o nas w każdym momencie, od przylotu, aż po podrzucenie nas z powrotem do Barcelony. Przygotowali bardzo fajne zawody z wartościowymi nagrodami i dopięli wszystko na ostatni guzik.

Dumnie   ukończyliśmy   zawody na  pierwszym  miejscu  w  kategorii   Polskich zespołów i  na  którymś  tam  miejscu
w generalce, ale kto by na to patrzył. Bawiliśmy się świetnie, dostaliśmy lekcje cierpliwości i odkryliśmy zupełnie nowy rejon, do którego na pewno wrócimy (trochę bardziej przygotowani).

Relacja ze wspinania Maciejki przygotowana w klimacie  miejscówki  (przez  kanion  puszczona  jest   nitka   kolejowa
i trzeba trochę przekroczyć tory, by dostać się pod ścianę, a wracając wypada nawet przedupcyć się przez tunel, żeby nie robić kilometrów naokoło, bo strach, że jeszcze nogi urosno):

„Stoi w kruksie Flak kolumbryna

ciężki, ogromny i pot z niego spływa!

Zawzięty jurajczyk,

stoi i sapie, dyszy i dmucha,

żar z nieba na niego bucha!

buch – jak gorąco,

buch – jak kaszląco,

buch – jak wczorajszo,

buch – tak tłumacząco.

Już ledwo luj sapie, już ledwo zipie,

walczy tak na piątym metrze o życie!

Później ruszyła ta brukwa powoli,

szarpnęła za linę i ciągnie wbrew woli,

I podnosi nogi, stopień za stopniem,

i biegu nie zwalnia, brnie w te piątki ogniem,

skała czasem dudni, łomoce i stuka,

raz tylko lodówka przelatuje obok ucha.

A dokąd to ten Flaku wracając tak pędzi?

A dokąd? a dokąd? na wprost!

po torze, po torach, przez tunel, przez most.

I śpieszy się Flaku, by zdążyć na czas,

zameldować w sztabie że droga pokonała nas.”

Edycja 2020 planowana jak co roku na wrzesień, więc jeśli jeszcze nie macie planów, a sytuacja na świecie pozwoli to jedźcie pokazać, że SAKWA jednak potrafi się wspinać.

 Tekst: Maciej Bartoszek, Wojciech Flak
Zdjęcia: Maciej Bartoszek, Wojciech Flak

Videorelacja:

Link do strony imprezy:

http://www.rallyterradets.com/