Od dawna chciałem sprawdzić jak wygląda Grań Tatr Wysokich. Nie mam tutaj na myśli popularnych miejsc, jak Żabi Koń czy Grań Mięguszy, ale te długie i kruche odcinki, które w obiegowej opinii są głównym problemem w przypadku przejścia całości. Czy rzeczywiście jest tak strasznie jak mówią? Takie graniówki to niezbyt popularna dyscyplina, nie ma zbyt wiele relacji, jedyny sposób żeby to sprawdzić to wybrać się tam samemu.
Sezon ma sie powoli ku końcowi, dni stają się coraz krótsze. Pełna lampa, weekend, tłok na popularnych ścianach gwarantowany. Chyba czas odkurzyć stary, alternatywny pomysł na dobry dzień w Tatrach: dwójkowy zespół, lina w plecaku, mało szpeju. Dużo wody, mało jedzenia. Start o świcie z Przełęczy Pod Kopą, idzemy póki słońce nie zajdzie. Póki się da, nie wyjmujemy liny z plecaka.
Noc nie zapowiadała się spokojnie, w momencie rozkładania biwaku dochodziły nas niepokojące odgłosy, dosyć jednoznacznie interpretowane jako niedźwiedź. Schowanie jedzenia w aucie znacząco ułatwiło zasypianie. Jak powszechnie wiadomo tatrzańskie niedźwiedzie nie gustują w ludzinie, jednak z kanapkami przy głowie bym chyba nie zasnął. Wstajemy przed trzecią, szybki przejazd do Tatrzańskiej Jaworzyny i śniadanie w aucie.
Na Przełęcz pod Kopą wchodzimy jeszcze nocą, horyzont powoli zaczyna nabierać pomarańczowej barwy. Czeka nas przyjemne zdobywanie wysokości ścieżką między kosówkami, później strome trawiaste zbocza w ciepłych barwach wschodu słońca. Zapowiada się wspaniały dzień. Początek grani aż do Kołowego Szczytu to kondycyjna rozgrzewka, gdzie przyjdzie nam podejść niecałe 700m w pionie. Idziemy optymalnym tempem zachowując kompromis pomiędzy szybkością, a nie spaleniem łydy zaraz na starcie.
Za Czarnym Szczytem czeka nas Grań Papirusowych Turni, już z daleka zapowiada się dosyć strzeliście. Przy bliższym zapoznaniu okazuje się być przyjemną graniówką w litej skale. Mimo trójkowego miejsca oraz niemałej ekspzycji jest względnie bezpieczna ze względu na brak kruszyzny i dosyć oczywisty przebieg. Za pomocą kilku niewielkich obejść wchodzimy na wszystkie wierzchołki, także w zejscu da się obejść bez liny. Po stronie Doliny Dzikiej nie sposób nie zauważyć litej ściany Baraniej Kazalnicy, do której dostępu bronią rozległe usypiska Baraniej Kotliny. Istnieje tu zaledwie kilka hakówek i tylko jedna klasyczna cesta z rajbungiem o gładkościach za IX-.
Na Baranim Zworniku decydujemy się zboczyć z grani głównej aby zaliczyć oddalone o 15min jedynki Baranie Rogi. Tak blisko, że aż żal nie wejść, szczególnie jeśli ktoś kolekcjonuje Wielką Koronę Tatr. Z Baraniego Zwornika czeka nas nieco wyczerpujące mentalnie zejście Granią Baranich Czub, m. in. przez eksponowane zacięcia i trawersy po lekko wilgotnych śliskich płytach. Kilkukrotne schodzenie w zapych z niemałą ekspozycją odbija się na mojej psychice na kolejną godzinę, nieco wypadam z rytmu. Dochodzimy do Przełęczy Śnieżnej, z możliwością dogodnego wycofu.
Na Śnieżnej Przełęczy zaczyna się Grań Śnieżnych Czub. Miejscami idziemy eksponowaną II wykonując co chwila trawersy w stosunkowo spionowanym terenie. Po wejściu na najwyższy wierzchołek w tej grani napotykamy na niezbyt zachęcające trójkowe zejście do Śnieżnej Przełęczy Wyżniej. Jest i stanowisko z grubego powrozu, przypuszczalnie pochodzenia rolniczego lub budowlanego. Po zjeździe dalej przez Śnieżny Zwornik aż do Śnieżnego Szczytu idziemy na lotnej, choć jest to raczej objaw lenistwa związanego z niechęcią do klarowania liny. Po drodze ciekawy widok na Dolinę Śnieżną, jedną z najtrudniejszych do przejścia tatrzańskich dolin, świetna propozycja na wiosenne betony. Ze Śnieżnego Szczytu kolejny zjazd (lub teren IV w zjeściu). Dalej do Lodowego Zwornika bez większych trudności. Dłuższa przewa na jedzenie i chowanie szpeju. Stąd idziemy już drogą normalną na Lodowy, okrakiem przez Lodowego Konia. Za Lodowym znajdujemy przydatne w zejściu klamry, ubezpieczające dosyć eksponowany teren jedynkowy, w razie deszczu pewnie są dla wielu turystów wybawieniem. Mały spacer na Lodową Kopę, i czeka nas uciążliwe zejście kruchym żlebem aż do ścieżki trawersującej na Lodową Przełęcz.
Mimo pewnego zapasu czasowego nie mamy ochoty iść dalej, kończy nam się woda, poza tym wolelibyśmy jednak zejść do doliny na dnie której zostawiliśmy samochód. Pozostaje relaksujące zejście szlakiem, podczas którego miarowo zapadamy w mityczny stan głębokiej brukwi. Do przejścia jeszcze hektar, na szczęście mózg się wyłączył, a nogi idą same. Z przyjemnego terenu wybudza ostatnia trudność – kawałek świerzego asfaltu, czyli słowacka troska o sprawniejszą zwózkę drewna. Pogodne letnie dni w Dolinie Jaworowej często giną w jazgocie pił spalinowych, praca wre jak w tartaku. Bez obaw, groźni strażnicy w pobliskiej leśniczówce czuwają aby żaden pozaszlakowy turysta nie zniszczył tatrzańskiej przyrody.
Mimo pewnej kruszyzny i niemożności asekuracji teren okazał się bardziej przyjazny niż się spodziewałem. Na pewno pomogło nam dobre rozwspinanie po letnim sezonie i odrobina kondycji. Dosyć kluczowy jest także lekki plecak, nasze nie przekraczały 6kg w tym 3l wody. Weszliśmy na wszystkie ważne wierzchołki i wybitne turnie, nie zawsze ściśle granią, wiele uskoków pokonywaliśmy obejściami aby oszczędzić sobie licznych zjazdów. Może nieco psuje to wrażenia estetyczne, ale to jedyny sposób na skuteczne poruszanie się tak długimi graniami. Czas przejścia to 12h 20min, w tym 1h 30min na Baranie Rogi i odpoczynki, natomiast całkowity czas przejścia auto-auto wyniósł około 18h 30min. Ilość drogi pokonanej w ciągu jednego dnia oraz wschód i zachód wysoko w górach sprawia że taka wycieczka na długo pozostaje w pamięci.
M.
—
Grań Tatr Wysokich, Przełęcz pod Kopą – Lodowa Przełęcz
Data przejścia: 10.09.2016
Czas: 12h 20min
Marcin Gromczakiewicz, Wojtek Stanek
3:15 wyjście z auta
5:15 Przełęcz pod Kopą
6:20 Jagnięcy Szczyt
8:05 Kołowy Szczyt
9:30 Wyżni Barani Zwornik
9:45 Baranie Rogi
12:40 Śnieżna Przełęcz
16:00 Lodowy Szczyt
17:35 Lodowa Przełęcz
21:45 z powrotem w aucie