Wpis pierwotnie opublikowany na stronie podroznawynos.pl
Berlingo wypełniony po brzegi. Cudem domykamy bagażnik, siadamy i w drogę! SAKWA jedzie w Dolomity!
Podróż mija bezproblemowo, o 6 rano meldujemy się w włoskiej miejscowości Sappada. Spoglądają na nas pięknie wylane lodospady. Szybkie śniadanie i wyruszamy zawojować pierwszy cel wyjazdu.
Samo dostanie się pod lód nie jest takie proste. Nad rzeką rozciągnięta jest metalowa linka, do której wpinamy się karabinkiem i ruchem posuwisto zwrotnym przesuwamy na drugą stronę.
Tam Łukasz próbuje swojego pierwszego prowadzenia w trójkowym lodzie. Idzie bardzo dobrze, do momentu gdy na polu walki pojawia się Adam Wojsa.
„Idź dalej na lewo, tam jest fajne stanowisko, z którego można zrzucić wędki.”
Biedny Łukasz posłuchał, nie biorąc pod uwagę, że wypstrykał się już z wszystkich dobrych śrub lodowych. Udało się, ale Stempek miał bardzo przyśpieszone bicie serca i nabrał sporej awersji do lodospadów.
Cały dzień upłynął nam na przyjemnym dziabaniu w świetnym lodzie. Wieczorem rozkładamy cygańskie obozowisko. Dobre jedzenie, muzyka, pogaduchy i coś mocniejszego umilają zimny wieczór.
Niestety, część zespołu dopadła grypa żołądkowa. Dorota chorowała już pierwszego dnia, Adama złapało w nocy.
Kolejny dzień również upływa nam na dziabaniu lodu. Próbuję swojego pierwszego prowadzenia w zamarzniętej wodzie. Pod koniec spada mi rak :(, co udaremnia czyste przejście. Muszę przyznać, że jest w tym sporo masochizmu ;).
Niestety Adam i Dorota ze względu na całkowity brak sił po grypie i chęci do kontynuacji Dolomickiej przygody decydują się wrócić do Polski.
U nas „Klątwa Wojsy” zbiera coraz większe żniwo. Problemy żołądkowe dopadają wszystkich, z mniejszym lub większym sukcesem.
Kolejny dzień mija nam na jeżdżeniu po Dolomitach, zdychaniu i powolnym kurowaniu się. W pewnym momencie, gdy morale są na bardzo niskim poziomie Wadim krzyczy „Stop!”. Zatrzymujemy się w kameralnej pizzeri. Dużo lokalsów i ogromna pizza za 6 euro, sprawia, że morale wracają do zespołu. Szczęśliwi i z pozytywnym nastawieniem jedziemy rozbić namiot w krzonie.
Z rana szybki wypad po świeże pieczywo i hop w góry. Sylwestra zamierzamy spędzić w jednej z ogólnodostępnych chatek – bivaco. Cena do jakości – milion.
Oczywiście za darmo, a jakość, co tu dużo mówić. Kominek, stoły, kuchnia woda, wszystko co potrzeba. Zostawiamy tam nasze rzeczy i wyruszamy na szybką wycieczkę.
Niesamowite widoki i wesoła atmosfera wprowadzają dobry klimat do sylwestrowej zabawy. Ta była przednia. Cały gar świeżo przygotowanej carbonary Stempka i 9 litrów włoskiego wina zadbały o dobre humory. Pospaliśmy do późna, a pierwszego dnia nowego roku… Opalaliśmy się na wysokości 1800m.
Co dobre jednak zawsze się kończy. Zwijamy się do samochodu, jedziemy do pizzeri. Tam pada kolejny cel – Cimon della Pala – Matterhorn Dolomitów. Robimy szybki przepak. Swoją drogą, chyba pół wyjazdu schodzi nam na przepaki…
Jedziemy pod nieczynne schronisko, gdzie wskakujemy do naszych ciepłych puchowych śpiworów, aby złapać chwilę snu. Wstajemy grubo przed świtem. Śniadanie i wyruszamy.
Na początek szlak, później dość trudna via ferrata.
Po 4 godzinach meldujemy się w bivaco Fiamme Giale (3005m). Tu niestety zaczyna psuć się pogoda. Zostajemy na chwilę w metalowej puszce. Krótka dyskusja i decyzja. Idziemy do góry.
Piargiem pod start drogi prowadzi Łukasz. Jego miłość do wszelakiego parchu i zła widoczność spowodowała, że wbiliśmy się w złą drogę. Idziemy, wspinamy się, jest dość krucho. Jest jakiś szczyt… Okazuje się jednak, że zły.
Wbiliśmy się na przed wierzchołek właściwego Cimona. Góry jednak wynagradzają nam podjęty wysiłek. Chmury na moment rozwiewają się ukazując piękne widoki.
Jest już dość późno, decydujemy się na wycof. Zjazdy dla 5 osób zajmują dużo czasu.
Po zmroku wszyscy wracamy do bivaco i pada pytanie, co dalej? Ja i Łukasz chcemy zostać na noc, Wadim i Sabina schodzić. Piotrek zachowuje neutralny grunt. Na szczęście dla każdego znalazł się argument, aby spędzić noc na 3 tysiącach. Nie mieliśmy śpiworów, na szczęście bivaco było wyposażone w sporo koców. Po zrobieniu uszczelnienia drzwi nadliczbowymi materacami i gore-texem Stempka udało nam się nagrzać wnętrze do 14 stopni!
Na zewnątrz była w tym czasie śnieżyca, bardzo mocny wiatr i ok minus 10 stopni. Większym problem był jednak brak wody. Wkładaliśmy śnieg do butelek, pakowaliśmy je pod koc i ciepłem własnego ciała uzyskaliśmy wodę. Klimat był niesamowity! Mała metalowa puszka, 5 osób, świeczka, muzyka… Jedna z najciekawszych nocy w niesamowitym miejscu jaką miałem okazję spędzić.
Rano wita nas piękne słońce. Zjazdy ferratą i zejśicie do auta w bardzo dobrej pogodzie zabierają nam 7 godzin… Dobrze że zostaliśmy na noc u góry.
Sylwestrowy wyjazd powoli zbliża się ku końcowi. Aby aktywnie spędzić ostatni dzień w dolomitach decydujemy się na drytooling. Jedziemy do miejscowości Campitello di Fassa. Z dala od cywilizacji znajdujemy ciche miejsce gdzie rozbijamy nasz namiot i robimy całkiem zacną imprezę ;). Nazajutrz głowy trochę ciężkie ale twardo udajemy się do groty.
Tu bicki sprężają się do granic możliwości. Każdy z nas łapie za dziaby i z mniejszym lub większym sukcesem próbuje swoich sił.
Pozostali również wspinają sie na łatwiejszych, połogich rutach, ale okazują się one bardzo zdradzieckie… Po prostu nie ma stopni, nie ma chwytów, trzeba się skradać po połogich płytach. Zniechęceni wstawiamy się w drogę Wadima. Łukasz wypowiada wtedy, tak ważne później dla niego słowa…
Kostek nadal nie zrobiony, naliczamy tygodnie ;).
Pakujemy się, jedziemy do Bolzano na pożegnalną pizzę i wracamy do Polski. Bardzo udany wyjazd w świetnej atmosferze. Wyszło również dość tanio, z przejazdem ok 600 zł / osobę ;).