Johny | 14 grudnia 2015 kościelec setka tatry zima

„Setka”, czyli wpierdol na życzenie

Relacja z przejścia zimowoklasycznego Setki IV na Zadnim Kościelcu. Zespół: Michał Czech, Kuba Kokowski

Po ostatnim wycofie z Pośredniego Gerlacha stwierdzamy, że na rozwspin lepiej wybrać się na Halę. Wszystkie miejsca w Betlejemce i w Murowańcu są już dawno zarezerwowane, więc bierzemy ze sobą namiot i resztę gadżetów biwakowych. O 21 docieramy do Betlejemki. Michał pogadał chwilę z Adim i szybko okazało się, że jak idziemy na wspin to miejsca się jednak znajdą. Wpadamy jeszcze na chwilę do Murowańca pogadać z Marcinem i Olą. Tu też bez problemu byśmy się mogli kimnąć, więc graty biwakowe wnieśliśmy tylko dla treningu;)

Kuba

Niedługo przed świtem startujemy. W śnieżycy, mocnych podmuchach wiatru i z widocznością czasami nie przekraczającą 20 metrów samo podejście pod ścianę staje się nie lada wyzwaniem. Michał robił tę drogę w lecie w 2011 roku, wtedy pod ścianę prowadziła ewidentna ścieżka. Teraz miejscami w śniegu po pas, a miejscami w stromych trawach, czynnie używając obu dziabek, powoli pniemy się pod drogę. Zawiewa śniegiem ze wszystkich stron, a temparatura w okolicy zera sprawia że wszystko jest mokre.

https://www.youtube.com/watch?v=iGz8xw3bEQY Piosenka wyjazdu. Chodziła nam po głowach całą drogę. Na szczęście skończyło się na drugim jeźdźcu – WOJNIE!

Michał:

„Po niemalże 3 godzinach walki na podejściu wbijamy w drogę. Tak jak się spodziewaliśmy, skała jest zalepiona śniegiem, a pierwszy czujny wyciąg dostarcza odrobinę adrenaliny, głównie ze względu na asekurację. Brak koncentracji na początku drugiego wyciągu kończy się drobnym odpadnięciem w trawki, podczas którego zabolała mnie lewa kostka. Po chwili ból ustąpił, ja poprowadziłem ten wyciąg do końca i oddałem prowadzenie partnerowi. Pogoda zaczęła się powoli poprawiać, widoczność stawała się coraz lepsza. Temperatura spadła, a nasze warstwy zewnętrzne zmieniły się w lodowe pancerze. Wszystkie trzy pary rękawiczek były przemoczone i zmarznięte. Pszyszła kolej na prowadzenie Kuby.”

Kuba:

„Na początku idę lawiniastym żlebikiem zrzucając przed sobą 40cm warstwę śniegu, żeby przebić się do traw. W pewnym momencie wyjechało nade mną więcej śniegu niż planowałem. Na szczęście przeszło mi po boku, ale i tak ledwo utrzymałem się na dziabach. Mogłem kontynuować wspinanie żlebem, ale wybrałem ucieczkę pod skalny próg, gdzie zbudowałem stan. Stamtąd kolejnym łatwym wyciągiem podszedłem pod najładniejszy IV wyciąg na drodze. Świetne ciągowe wspinanie z bardzo dobrą jak na tę drogę asekuracją – założyłem chyba więcej punktów, niż Michał na pierwszych dwóch dłuższych wyciągach.”

Michał

„Kostka od czasu do czasu daje o sobie znać, ale frontalne ustawienie stopy daje radę. Mysleliśmy przez chwilę o wycofie na Mylną Przełęcz, ale w tych warunkach nie byłoby to zbyt bezpieczne. Jedyną możliwością było dokończenie drogi. Prowadzę trzy ostatnie wyciągi i tuż przed zmrokiem stajemy na szczycie.

Wtedy okazuje się, że podmuchy które od czasu do czasu utrudniały nam wspinianie to nic, w porównaniu do tego to się dzieje się po zachodniej stronie. W pośpiechu wrzucamy szpej do plecaka i rozpoczynamy zejście w stronę Kościelcowej Przełęczy. Z lata  kojarzyłem je jako lajtowe. W zimie, po ciemku i przy mocnych podmuchach wiatru nic nie jest lajtowe! Okazuje się też że kostka, która podczas wspinania dzielnie się trzymała, na zejściu daje o sobie mocno znać. Nie jestem w stanie schodzić przodem ani bokiem, w grę wchodzi jedynie zejście tyłem. Staramy się trzymać jak najbliżej grani i omijać depozyty świeżo nawianego sniegu. Podczas zejścia nie wiadomo jak i dlaczego, z uszkodzonej nogi wypina mi się rak i zjeżdża w dół po lodowej polewce. Pierwszy raz w życiu wypiął mi się rak, akurat w takiej sytuacji! Na szczęście znajduję go kilkadziesiąt metrów niżej. Nie wyobrażam sobie zejścia z Kościelcowej przełęczy bez raka na chorej nodze. Powoli poruszając się wyłącznie na przodach dochodzimy do  Karbu. No to dobra, koniec przygód, teraz już tylko spacerek szlakiem do schroniska. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, ubity śnieg na szlaku nie daje takiej amortyzacji jak ten pod zachodnią ścianą Kościelca, o czym kostka coraz mocniej przypomina. Po drugie, idąc cały czas po śladach wchodzimy w bujną kosówkę, w której zapadamy się po pas. Nikt z nas nie pomyślał żeby wyjąć kompas i mapę, lub też wrócić po śladach do ostatniego miejsca w którym był szlak. Przekonani że zaraz dojdziemy do szlaku brniemy przez kosówki. Nie ma chyba nic gorszego, zapadać się w śnieg pomiędzy gałęzie kosówki, mając uszkodzona nogę. Nie jestem w stanie jej usztywnić. Wiele razy zaliczam glebe, czasem na plecy, czasem na kolana, czasem prosto twarzą w śnieg. Po którejś glebie z kolei nie chce mi się już nawet wstawać. W pewnym momencie ślady się kończą, a szlaku nie widać. Próbujemy wyznaczyć własną ścieżkę w tym oceanie kosówek. Przeszkadzają w tym potoki i stawy, na których lód nie jest jeszcze zbyt solidny, o czym Kuba ma okazję się przekonać wpadając po kolana do wody. Cofamy się po własnych śladach i próbujemy gdzie indziej przez potok. Kuba przeskakuje, a ja staję butem w wodzie. Na szczęście Scarpy Cumbre nie przemakają z byle powodu. W końcu docieramy do ubitego szlaku. Po tylu zapadnięciach i upadkach każde obciążenie uszkodzonej nogi sprawia duży ból. Ostatni odcinek to Murowańca to prawdziwa męka. Dojście z Karbu do schroniska zajęło nam 3,5 godziny.

Następnego dnia zjeżdżamy samochodem TOPRu do szpitala. Okazuje się że poza skręceniem i naderwaniem stawu skokowego, mam jeszcze pęknietą kość skokową.

Teraz zastanawiam się nad popełnionymi tego dnia błędami i próbuję wyciągnąć wnioski. Odmroziłem lekko osiem palców u rąk i skręciłem kostkę. Jeden dzień wspinania, droga zrobiona,  ale przerwa potrwa pewnie z 2 miesiące. Przede wszystkim nie wolno spadać, a w łatwym terenie zawsze zachować czujność. Dużym wyzwaniem psychicznym było skończenie drogi ze skręconą kostką i zejście bezpiecznie do schroniska. Na pewno jako zespół daliśmy radę. Ale żeby się zgubić na pojezierzu, to już trzeba być gamoniem!

Kuba

„Dla mnie najbardziej niebezpiecznym miejscem były płyty na zejściu wzdłuż Zachodniej Kościelca. Nieasekurowalne, strome, przykryte cienką polewką lodową byłyby nie do przejścia bez raków. Do tego mocny wiatr i zmęczenie zmniejszyły naszą czujność. Każda utrata równowagi równała by się śmierci – nie byłoby najmniejszych szans na wyhamowanie.

Do tego nauczką jest odpuszczenie kontrolowania szlaku w łatwym terenie. Prawdopodobnie dopiero w kosówkach kontuzja Michała pogłębiła się.

Zimowy wspin zawsze kończy się dla mnie srogim wpierdolem a im ambitniejszy cel tym większy wpierdol. Zależność jest chyba liniowa. Chodzą jednak słuchy, że czasem warun jest lepszy i wspinanie pozwala się cieszyć każdym wyciągiem, więc nie zamierzam odpuszczać. Może w końcu się uda na taki trafić;)”

Tej soboty wszystkie pozostałe zespoły poza jednym, który zrobił Potoczka na Czubie nad Karbem wycofały się ze względu na silny wiatr i śnieżycę.