Marcin Gromczakiewicz | 24 lipca 2017 biegi górskie Grań Tatr Zachodnich GTZ XX-lecie Sakwy

Grań Tatr Zachodnich biegowo

dystans 42km, ASC: 5667m, DSC:4710m, czas: 18h15min, data przejścia: 24.06.2017

Skąd taki pomysł?

Moje zainteresowanie Granią Zachodnich zaczęło się od zauważenia jej potencjału, jako zimowy cel na poważną wycieczkę, gatunkiem zbliżoną do alpejskiego trawersu. Na początku marca 2014 roku, podjęliśmy udaną próbę w trzy osobowym zespole z Kubą Kokowskim i Łukaszem Stempkiem. Szliśmy z ciężkimi plecakami (okolice 20kg – zapasy jedzenia i paliwa na 5-6dni, namiot itp.). Kombinacja dobrych warunków śniegowych, oraz niemal huraganowych wiatrów zaowocowała epicką, czterodniową wyprawą, którą każdy z nas na długo zapamięta. Jak na nasze możliwości to było dosyć poważne przejście, ukoronowanie przygody z zimową turystyką w Tatrach.

 

Przygotowując się do tego przejścia natrafiliśmy na opisy przejść letnich zbliżonych do jednej doby, jednak pomysł ten wtedy wydał się zbyt abstrakcyjny, leżący daleko poza strefą naszych możliwości. Dwa lata później nieco dojrzałem do tego wyzwania, i postanowiłem spróbować. Raczej z nastawieniem na akcje non-stop bez biegania, z czasem rzędu 24-30h. Gdy usłyszał o tym Łukasz, od razu zdecydował, że również ma ochotę spróbować swoich sił. Uzgodniliśmy, że pobiegniemy osobno i w przeciwnych kierunkach, żeby wzajemnie się nie spowalniać, ani nie wywierać na siebie presji.

Niestety wieczorem przed samą akcją dostałem gorączki ponad 38stopni, a cały następny dzień spędziłem w domu z dosyć mocną grypą żołądkową. Był to dla mnie duży zawód, bo co nieco kondycyjnie się do tego przygotowywałem. Łukasz przeszedł grań w ciągu 21h, przy czym dosyć mocno się wycieńczył i zasnął w lesie tuż przed jej końcem. Następny sezon był mocno przełomowy w moim wspinaniu sportowym, więc odpuściłem treningi biegowe oraz samą Grań, aby nie stracić wypracowanej formy wspinaczkowej.

Tej wiosny odezwał się do mnie Prezes, z propozycją wspólnego projektu. Jednak co Prezes to Prezes, wiadomo było, że do takiej propozycji będzie się trzeba już solidnie przygotować. Nietypowe problemy ze skórą dłoni uniemożliwiły mi wspinanie na 2 miesiące, więc zdecydowałem że będę trenował wyłącznie pod Grań, i umówiliśmy się że podejmiemy razem próbę.

Dla mnie kluczową kwestią związaną z tym przejściem były moje problemy z kolanami. Przez lata dawały o sobie znać podczas większości długich wycieczek oraz uniemożliwiały regularne bieganie. Jednodniowe wycieczki czy wspinaczki w Tatrach zawsze jakoś przechodziły, natomiast przy przejściu zimowym ocaliły mnie małe dzienne przebiegi oraz długi sen po każdym dniu, sprzyjający regeneracji. Regularne chodzenie po górach oraz okresy bardzo łagodnego biegania wzmocniły mięśnie i stawy. Czułem że z roku na rok z kolanami jest lepiej, jednak wciąż nie byłem pewien czy wytrzymają takie obciążenie.

Decyzja o podjęciu próby z Prezesem wiązała się z większymi niż ostatnio przygotowaniami. Nieoceniona okazała się wiedza Prezesa z zakresu biegów górskich, żywienia, treningu i regeneracji. Szczególnie przykładałem się do treningu techniki zbiegania oraz dłuższych dystansów spokojnym tempem. Z racji sporego stażu w chodzeniu po górach, miałem dosyć dobre czucie odpowiedniego tempa podchodzenia pod górę.

Przed samym atakiem miałem za sobą przebiegnięte łącznie około 180km po pagórkach (około 30km/tydzień), oraz najdłuższe wybieganie 25km po Babiej Górze. To dosyć mało, jak na próbę na 42-45km z 5700m przewyższeń. Wiadomo było, że w moim wykonaniu to będzie jazda po bandzie. Brak znajomości organizmu przy tak długich biegach może skończyć się źle. Jednak przy dostępnych dwóch miesiącach czasu, uważam że objętość treningu była optymalnie dobrana do moich możliwości. Lepiej było się niedotrenować, niż przetrenować.

 

Relacja z przejścia

Dograliśmy z Prezesem termin, pogoda miała być optymalna. Ostatecznie z transportem uratował nas Wojsa, który wybierając się na wspinanie na Osterwie, zgodził się objechać Tatry od „złej” strony, z noclegiem przy Huciańskiej Przełęczy. W związku z zamieszaniem przy transporcie, ostatecznie spaliśmy 2,5-3h zamiast 6h. Pobudka o 2:45, w typowym dla tej pory stanie umysłu, sięgam po przygotowane pudełko z miksem owsiankowym, zalewam wrzątkiem z termosu. Leżąc na boku w śpiworze, bez przekonania próbuję zmęczyć niechcianą breję. Zdaję sobie sprawę że to będzie trudny dzień, staram się nastawić na czerpanie przyjemności i zapamiętanie pięknych momentów.

Na przełęczy jesteśmy o 3:18, szybkie zdjęcie, włączamy stopery i startujemy. Zaczynamy swobodnym marszem pod górę przy świetle czołówek, ścieżką wśród wiatrołomów. Ważne żeby nie spalić łydy na starcie, i dać szanse śniadaniu nieco się przetrawić. Ścieżka mocno kluczy między leśnymi drogami do zwózki drewna, jakby wstydliwie chciała uciec z pola wycinki, ukryć cały ten tatrzański przemysł leśny.

 

Docieramy do partii kosówek, spośród których wystają wapienne skały. Wchodzimy w chmurę, wilgoć i mała widoczność sprawia, że wybitne turnie w masywie Siwego Wierchu co chwilę abstrakcyjnie wyłaniają się znienacka. Można odnieść wrażenie, że biegniemy zawieszeni w tym czasie i przestrzeni, a kolejne skalne twory przesuwają się pod nami, nie chcąc nas wypuścić z tej gęstej atmosfery. Docieramy w końcu na Siwy Wierch, uderza w nas chłodny wiatr.

Zejście jest początkowo strome i ekstremalnie śliskie. Później przechodzi w żwirową ścieżkę, gdzie zaczynamy zbiegać spokojnym tempem. Rosa z bujnych traw niemiłosiernie moczy nasze buty. W duchu dziękuję sobie za zakup nietanich skarpetek z merynosa. Pod górę podchodzimy dosyć szybkim marszem, każdy odcinek płaski/w dół zbiegamy z lekkością.

Zdobyliśmy już wysokość i grań zaczyna nabierać charakteru, miejscami jest wąska i estetyczna. Przewijające się przez nią chmury, sprawiają wrażenie jakby pod nami zamiast stromego stoku znajdowała się jakaś przepaść. Co chwilę zawiewa chłodnym wiatrem, który dotkliwie wychładza mokre plecy, jest jednak na tyle ciepło, że ubranie kurtki mija się z celem.

Po 3h 25min docieramy na Spaloną, to miejsce mojego pierwszego biwaku z zimowej wycieczki z przed 3,5 roku. Miejsca dawnych noclegów są dla mnie najwyraźniejszym punktem odniesienia. Jednak na tej wycieczce, zamiast 10h snu, w każdych z tych miejsc czeka mnie kontrolne wmuszanie w siebie pół bułki. Niestety jestem amatorem w tym temacie, Prezes potrafi jeść kanapki podczas podejść, ja muszę się zatrzymać, co zabiera cenny czas.

Na odcinku od Salatyna do Rohaczy występuje wiele fragmentów technicznych, które uniemożliwiają bieg. Są także strome zejścia po luźnym gruzie, który przy odpowiednim zbieganiu amortyzuje kroki niczym śnieg. Pierwszy kryzys przychodzi, gdy mijamy Trzy Kopy, odczuwam słabość spowodowaną najpewniej wychłodzeniem przez wiatr. Ubieram kurtkę, żeby na chwilę się przegrzać i robi mi się nieco lepiej.

Pod dotarciu na Jamnicką Przełęcz okazuje się, że mamy jeszcze duże zapasy wody. Decydujemy się na uzupełnienie zapasów dopiero przy Pyszniańskiej Przełęczy. Czekają nas teraz dosyć konkretne podejścia: Wołowiec, Jarząbczy Wierch, Bystra, Wielka Kamienista. Od tej pory podchodzimy rozważnie, dosyć wolnym, lecz upartym tempem (choć i tak jest ono 2-3 razy szybsze od tego podawanego na tabliczkach TPN). Zimny wiatr i chmury odeszły w zapomnienie, teraz grozi nam raczej przegrzanie i zasuszenie w pełnej lampie.

Drugi kryzys następuje przy podejściu na Bystrą. Odpala mi się typowe slow motion, znane wszystkim z takich klasyków jak Jaworowa, DBW, asfalt do Moka, czy choćby popularny Boczań. Tortura jest potężna, wysysa ze mnie moc. Zejście na Pyszniańską Przełęcz, nabieramy wody z małych okresowych stawków. W ramach regeneracji stóp chodzę boso po płatach śniegu. Bułka, błoga drzemka 10min. Nieco odżyłem, lecz zdecydowanie Pyszniańska Przełęcz to punkt zwrotny. Od przyjemności z przebłyskami cierpienia, przechodzę do cierpienia z przebłyskami przyjemności. Zaczynam odpalać w większej ilości żele energetyczne. Powolne podejścia, już prawie bez zbiegów. Łyda i czwórki co prawda nie są ani trochę przepalone, jednak system energetyczny jest ewidentnie na rezerwie.

Przed nami ostatnie podejście na Ciemniak, po nim już względnie tylko z górki. Obżarty żelami całkiem sprawnie pokonuję 400 metrowe podejście. Kosówki zarastające ścieżkę boleśnie ranią nasze poparzone słońcem łydki. Przypominam sobie lekką grozę nawisów, jakie pokonywaliśmy tutaj kilka lat temu. Ostatnie metry przed wierzchołkiem Ciemniaka jestem już na odcięciu. Od tego miejsca mam poważne problemy z każdym, minimalnym nawet, podejściem. Zjadam ostatnie pół bułki, jednak organizm, chyba za sprawą żeli, przestawił się już jedynie na cukry proste. Specjalnie przed tą akcją testowałem jak działają na mnie żele, jednak tatrzańska wycieczka ze wspinaniem, a tak długi marszobieg bez odpoczynku to dwa zupełnie różne światy.

Słońce chyli się ku zachodowi, nadchodzi ochłodzenie i lekki zimny wiatr. Ubieram kalesony i kurtkę. Jedynie widoczna bliskość Kasprowego skłania mnie do powolnego dreptania, jestem na skraju wyczerpania. Ostatnie podejście na kopułę szczytową Kasprowego (koło 50m w pionie) idę chyba pół godziny. Robię 10 kroków i zatrzymuje się na trzy oddechy. Zaczynam zastanawiać się, czy nie padnę na twarz idąc, czy też dostanę wcześniej jakiś sygnał od organizmu.

Jednak idę dalej, wiem że Prezes jest świeży, i jak będzie potrzeba to mnie ogarnie. Uświadamiam sobie, że mogę nie dać rady dojść na Liliowe. Nie jest to już kwestia lenistwa, odpuszczenia pod wpływem zmęczenia. To już kwestia bezpieczeństwa. Najrozsądniej byłoby wycofać się z Suchej Przełęczy tuż za Kasprowym. Ale przecież to już tak niedaleko… Bardzo trudna do podjęcia decyzja. Zdroworozsądkowo kalkuluję jednak, że w moim stanie podejście na Liliowe może skończyć się źle. Proponuję Prezesowi przepraszającym tonem wycof. Prezes, pełen zrozumienia dla mojego stanu, przyznaje że to raczej jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji. Zatrzymuję Stoper na Suchej Przełęczy: 18h 15min

Zejście do Murowańca trwało ponad 2h, w jego trakcie uświadomiłem sobie, że jednak doprowadzenie się do stanu, w którym zasypia się kilkaset metrów od schroniska jest rzeczywiście jak najbardziej wykonalne. Dochodzimy do schronu po zamknięciu kuchni, pozostaje obejść się ciepłą wodą z izotonikiem, oraz noclegiem na podłodze pod folią NRC.

 

Podsumowanie, i co dalej…

Biegacz ultra powie że to średni wyczyn, turysta powie że przypał, wspinacz powie że to jedynie długa wycieczka w Bieszczady. Dla mnie jednak była to przede wszystkim wygrana walka z własnymi kolanami i głową, świadomie podjęte wyzwanie na granicy moich sił. Piękna przygoda z zawsze pozytywnym Prezesem, okazja do nauki biegania po górach i nowych doświadczeń. Cieszę się, że dwumiesięczny okres bez możliwości wspinaczki udało się ukoronować w ten sposób. Spełniło się moje małe marzenie z szuflady, które nosiłem z tyłu głowy od czterech lat. Projekt ten podchodzi również pod akcję XX-lecie Sakwy – Grań Tatr Zachodnich poniżej 20h, w dodatku z byłym prezesem Sakwy 🙂

 

5 grań zachodnich mapa

 

Gdy Łukasz Stempek wrócił zaaklimatyzowany z Kaukazu, od razu stwierdził że próbuje pobić ten czas. Brak treningów oraz przygotowania biegowego sprawił jednak, że musiał wycofać się w ¾ grani, w dosyć hardkorowych jak dla mnie okolicznościach. Jednak znany ze swojej niezniszczalności, mimo usilnych prób, nie zdołał zrobić sobie krzywdy. Dosyć szybko się po tym pozbierał. Zapowiedział kolejne ataki, nie wiadomo jednak czy bardziej na grań czy na własny organizm.

Słyszałem jeszcze o przynajmniej czterech osobach wśród kolegów, którzy zamierzają spróbować swoich sił. W ramach grupy znajomych (tak jak ja, identyfikujących się bardziej ze wspinaniem i górami, niż bieganiem) myślę że nieco przetarłem szlak, jeśli chodzi o podejście do przedsięwzięcia oraz możliwości osiąganych czasów. Dodam tylko, że gdyby nie moje załamanie energetyczne pod koniec naszej próby, byłaby szansa na okolice 16 godzin.

Tydzień później Prezes przebiegł na Słowacji 100km z nieco większymi przewyższeniami(6600m podejść, 6300m zejść), w bardzo podobnym czasie (18h). Jeśli tylko będzie miał ochotę, myślę że wykręci tu naprawdę kosmiczny czas. Uważam że w moim przypadku, bez solidnej dawki treningu, nie ma co się za to zabierać. Udowodniłem sobie że mogę, jednak bez zrobienia uczciwego kilometrażu i kilku wybiegań w okolicy 30km po górach, będzie to jedynie tortura i samozniszczenie. Myślę że jeszcze przyjdzie na to czas. Kiedy? Nie mam pojęcia. Na razie mam ochotę się powspinać 🙂

 

M.

Dodatki:

 

  1. Notka odnośnie stylu przejścia:

18h15min  od Przełęczy Huciańskiej (Wyżnej) do Przełęczy Suchej (za Kasprowym). Nie doszliśmy na Liliowe z powodu mojego nasilającego się wycieńczenia oraz wieczornego ochłodzenia. Staraliśmy się nie pomijać wybitnych wierzchołków, weszliśmy m.in. na: Łopatę, właściwy wierzchołek Jarząbczego Wierchu, Siwy Zwornik, Bystrą, Smreczyński Wierch, Stoły. Pominęliśmy początkową Jaworzyńską Kopę ze względu na prachaty teren, a następnie ze zmęczenia: Suchy Wierch Kondracki, Goryczkową Czubę oraz odcinek od Suchej Przełęczy do Przełęczy Liliowe. Bez depozytów, bez wsparcia z zewnątrz. Woda uzupełniona ze stawków tuż przy Pyszniańskiej Przełęczy.

 

  1. Międzyczasy (orientacyjnie odtworzone na podstawie zegarka z GPS):

Siwy Wierch 01:25:00
Brestowa 02:20:00
Salatyński Wierch 02:40:00
Spalona Kopa 03:25:00
Pachoł 03:40:00
Banówka 04:00:00
Hruba Kopa 04:22:00
Płaczliwy Rohacz 05:23:00
Ostry Rohacz 05:48:00
Wołowiec 06:24:00
Łopata 06:52:00
Jarząbczy Wierch 07:40:00
Starorobociański Wierch 08:38:00
Bystra 09:42:00
Pyszniańska Przełęcz 10:19:00
(przerwa 45min) 11:04:00
Wielka Kamienista 11:42:00
Smreczyński Wierch 12:23:00
Tomanowy Wierch Polski 13:17:00
Tomanowa Przełęcz 13:49:00
(przerwa 7min) 14:47:00
Ciemniak 15:07:00
Krzesanica 15:18:00
Małołączniak 15:35:00
Kopa Kondracka 16:10:00
Kasprowy 18:03:00
Sucha Przełęcz 18:14:00
łączny czas: 18:14:00

 

  1. Sprzęt:

  • Na sobie:
    buty do biegania po górach (agresywny bieżnik, większa sztywność przy zachowaniu niskiej wagi), średniej grubości skarpetki z mieszanki merynosa z coolmaxem, krótkie spodenki biegowe, dwa cienkie podkoszulki z merynosa (krótki i długi rękaw)
  • Sprzęt:
    plecak biegowy 14l, camelbag 2l, butelka wody 1l, kurtka z membraną, kalesony, czapka z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, 2xbuff, NRC, 2 bandaże i nieco tejpa.
  • Jedzenie i picie:
    3l izotonika z węglami (celowo nieco bardziej rozwodnione), 3 bułki razowe ze smażonym kurczakiem, rukolą i humusem, 4 żele energetyczne, 4 batoniki, mały zapas izotonika w proszku, 3saszetki awaryjnych elektrolitów
Marcin Gromczakiewicz | 26 października 2016 grań główna tatr grań tatr wysokich gtw

GTW cz.1

Od dawna chciałem sprawdzić jak wygląda Grań Tatr Wysokich. Nie mam tutaj na myśli popularnych miejsc, jak Żabi Koń czy Grań Mięguszy, ale te długie i kruche odcinki, które w obiegowej opinii są głównym problemem w przypadku przejścia całości. Czy rzeczywiście jest tak strasznie jak mówią? Takie graniówki to niezbyt popularna dyscyplina, nie ma zbyt wiele relacji, jedyny sposób żeby to sprawdzić to wybrać się tam samemu.

Sezon ma sie powoli ku końcowi, dni stają się coraz krótsze. Pełna lampa, weekend, tłok na popularnych ścianach gwarantowany. Chyba czas odkurzyć stary, alternatywny pomysł na dobry dzień w Tatrach: dwójkowy zespół, lina w plecaku, mało szpeju. Dużo wody, mało jedzenia. Start o świcie z Przełęczy Pod Kopą, idzemy póki słońce nie zajdzie. Póki się da, nie wyjmujemy liny z plecaka.

 

wp_20160910_05_36_22_pro

 

Noc nie zapowiadała się spokojnie, w momencie rozkładania biwaku dochodziły nas niepokojące odgłosy, dosyć jednoznacznie interpretowane jako niedźwiedź. Schowanie jedzenia w aucie znacząco ułatwiło zasypianie. Jak powszechnie wiadomo tatrzańskie niedźwiedzie nie gustują w ludzinie, jednak z kanapkami przy głowie bym chyba nie zasnął. Wstajemy przed trzecią, szybki przejazd do Tatrzańskiej Jaworzyny i śniadanie w aucie.

Na Przełęcz pod Kopą wchodzimy jeszcze nocą, horyzont  powoli zaczyna nabierać pomarańczowej barwy. Czeka nas przyjemne zdobywanie wysokości ścieżką między kosówkami, później strome trawiaste zbocza w ciepłych barwach wschodu słońca. Zapowiada się wspaniały dzień. Początek grani aż do Kołowego Szczytu to kondycyjna rozgrzewka, gdzie przyjdzie nam podejść niecałe 700m w pionie. Idziemy optymalnym tempem zachowując kompromis pomiędzy szybkością, a nie spaleniem łydy zaraz na starcie.

 

wp_20160910_06_15_10_pro

 

Za Czarnym Szczytem czeka nas Grań Papirusowych Turni, już z daleka zapowiada się dosyć strzeliście. Przy bliższym zapoznaniu okazuje się być przyjemną graniówką w litej skale. Mimo trójkowego miejsca oraz niemałej ekspzycji jest względnie bezpieczna ze względu na brak kruszyzny i dosyć oczywisty przebieg. Za pomocą kilku niewielkich obejść wchodzimy na wszystkie wierzchołki, także w zejscu da się obejść bez liny. Po stronie Doliny Dzikiej nie sposób nie zauważyć litej ściany Baraniej Kazalnicy, do której dostępu bronią rozległe usypiska Baraniej Kotliny. Istnieje tu zaledwie kilka hakówek i tylko jedna klasyczna cesta z rajbungiem o gładkościach za IX-.

Na Baranim Zworniku decydujemy się zboczyć z grani głównej aby zaliczyć oddalone o 15min jedynki Baranie Rogi. Tak blisko, że aż żal nie wejść, szczególnie jeśli ktoś kolekcjonuje Wielką Koronę Tatr. Z Baraniego Zwornika czeka nas nieco wyczerpujące mentalnie zejście Granią Baranich Czub, m. in. przez eksponowane zacięcia i trawersy po lekko wilgotnych śliskich płytach. Kilkukrotne schodzenie w zapych z niemałą ekspozycją odbija się na mojej psychice na kolejną godzinę, nieco wypadam z rytmu. Dochodzimy do Przełęczy Śnieżnej, z możliwością dogodnego wycofu.

 

wp_20160910_09_47_27_pro

 

Na Śnieżnej Przełęczy zaczyna się Grań Śnieżnych Czub. Miejscami idziemy eksponowaną II wykonując co chwila trawersy w stosunkowo spionowanym terenie. Po wejściu na najwyższy wierzchołek w tej grani napotykamy na niezbyt zachęcające trójkowe zejście do Śnieżnej Przełęczy Wyżniej. Jest i stanowisko z grubego powrozu, przypuszczalnie pochodzenia rolniczego lub budowlanego. Po zjeździe dalej przez Śnieżny Zwornik aż do Śnieżnego Szczytu idziemy na lotnej, choć jest to raczej objaw lenistwa związanego z niechęcią do klarowania liny. Po drodze ciekawy widok na Dolinę Śnieżną, jedną z najtrudniejszych do przejścia tatrzańskich dolin, świetna propozycja na wiosenne betony. Ze Śnieżnego Szczytu kolejny zjazd (lub teren IV w zjeściu). Dalej do Lodowego Zwornika bez większych trudności. Dłuższa przewa na jedzenie i chowanie szpeju. Stąd idziemy już drogą normalną na Lodowy, okrakiem przez Lodowego Konia. Za Lodowym znajdujemy przydatne w zejściu klamry, ubezpieczające dosyć eksponowany teren jedynkowy, w razie deszczu pewnie są dla wielu turystów wybawieniem. Mały spacer na Lodową Kopę, i czeka nas uciążliwe zejście kruchym żlebem aż do ścieżki trawersującej na Lodową Przełęcz.

 

wp_20160910_17_27_39_pro

 

Mimo pewnego zapasu czasowego nie mamy ochoty iść dalej, kończy nam się woda, poza tym wolelibyśmy jednak zejść do doliny na dnie której zostawiliśmy samochód. Pozostaje relaksujące zejście szlakiem, podczas którego miarowo zapadamy w mityczny stan głębokiej brukwi. Do przejścia jeszcze hektar, na szczęście mózg się wyłączył, a nogi idą same. Z przyjemnego terenu wybudza ostatnia trudność – kawałek świerzego asfaltu, czyli słowacka troska o sprawniejszą zwózkę drewna. Pogodne letnie dni w Dolinie Jaworowej często giną w jazgocie pił spalinowych, praca wre jak w tartaku. Bez obaw, groźni strażnicy w pobliskiej leśniczówce czuwają aby żaden pozaszlakowy turysta nie zniszczył tatrzańskiej przyrody.

Mimo pewnej kruszyzny i niemożności asekuracji teren okazał się bardziej przyjazny niż się spodziewałem. Na pewno pomogło nam dobre rozwspinanie po letnim sezonie i odrobina kondycji. Dosyć kluczowy jest także lekki plecak, nasze nie przekraczały 6kg w tym 3l wody. Weszliśmy na wszystkie ważne wierzchołki i wybitne turnie, nie zawsze ściśle granią, wiele uskoków pokonywaliśmy obejściami aby oszczędzić sobie licznych zjazdów. Może nieco psuje to wrażenia estetyczne, ale to jedyny sposób na skuteczne poruszanie się tak długimi graniami. Czas przejścia to 12h 20min, w tym 1h 30min na Baranie Rogi i odpoczynki, natomiast całkowity czas przejścia auto-auto wyniósł około 18h 30min. Ilość drogi pokonanej w ciągu jednego dnia oraz wschód i zachód wysoko w górach sprawia że taka wycieczka na długo pozostaje w pamięci.

M.

mapa-jonca

 

Grań Tatr Wysokich, Przełęcz pod Kopą – Lodowa Przełęcz
Data przejścia: 10.09.2016
Czas: 12h 20min
Marcin Gromczakiewicz, Wojtek Stanek

3:15 wyjście z auta
5:15 Przełęcz pod Kopą
6:20 Jagnięcy Szczyt
8:05 Kołowy Szczyt
9:30 Wyżni Barani Zwornik
9:45 Baranie Rogi
12:40 Śnieżna Przełęcz
16:00 Lodowy Szczyt
17:35 Lodowa Przełęcz
21:45 z powrotem w aucie

 

Marcin Gromczakiewicz | 5 października 2016

Grań Hrubego

Grań Hrubego to niemal dwu kilometrowy odcinek stosunkowo poziomej grani, rozdzielającej Doliny Hlińską i Niewcyrki, biegnący od Hrubego Szczytu do Grajowej Strażnicy. Grań składa się z wielu turni o niewielkiej deniwelacji, które bronią się sporym ciągiem dwójkowego terenu. Trudności są niewygórowane, co sprawia że sprawne zespoły pokonują ją na żywca, natomiast zespoły mniej sprawne i tak nie zdążą jej zrobić w jeden dzień asekurując się.

W dużym przybliżeniu GH można podzielić na dwie części:  Pierwsza część, począwszy od Hrubego aż do Teriańskiej Przełęczy Niżnej, to spory odcinek litej dwójki (około 5h). Druga część to kruchawe 0+ z całkiem litą końcówką, gdzie znajdzie się kilka miejsc jedynkowych (około 3h).  Rozległe opisy grani są dostępne w WHP oraz przewodniku Chmielowski-Świerz, rejon grani doczekał się również osobnego tomiku przewodnika szczegółowego W. Cywińskiego. Przejdziemy kolejno serię szesnastu turni: Niewcyrskich, Walowych, Teriańskich, Bednarzowych i Grajowych, te tradycyjnie dzielą się na zadnie, pośrednie, zadnie, wielkie itp. – ciężko to zapamiętać, jeszcze ciężej rozróżnić w czasie przejścia. Nam w pośpiechu nie udało się przeczytać żadnego opisu, jednak sprawdza się tu zasada ściśle granią, z ewentualnymi obejściami w zejściach, tam gdzie teren nie puszcza.

Dogodnym podejściem pod Grań Hrubego jest Dolina Niewcyrki, szczególnie że do jej podstawy można podjechać rowerem co zdecydowanie oszczędzi nam wysiłku zarówno fizycznego jak i mentalnego. Powszechnie wiadomo że nic tak nie ryje beretu jak solidna dawka asfaltu na podejściu. Po ukryciu rowerów w krzakach udajemy się w górę dobrze utrzymaną ścieżką, która prowadzi zakosami do górnych partii Niewcyrki. Polecam przyjąć kierunek pokonywania grani od Hrubego na zachód, w myśl zasady że trudności roślinne łatwiej pokonać w zejściu. Po dotarciu ścieżką do Niżnego Teriańskiego Stawu należy się udać prawą jego stroną za kopczykami do kolejnego, Wyżniego Teriańskiego Stawu. Później kierujemy się usypistym zboczem na Furkotną Przełęcz, gdzie należy upatrzyć najprostsze do sforsowania wejście na grań (sypkie 0+). Z Furkotu w miarę ściśle Granią na Hruby i zaczynamy zabawę.

Tuż poniżej Hrubego znajdziemy umiarkowanie zachęcające stanowisko z nowego haka wbitego w starszego haka. Stąd zjazd około 25m kominozacięciem wycenianym na dwa, które sprawia wrażenie strasznej dupotłuczni, gdyby myśleć o zejściu nim na żywca. Dalej już ściśle granią z miejscami dwójkowymi. Występuje tu kilka emocjonujących momentów, kiedy to w zejściu należy opuścić się na rękach do półki w niewielkim przewieszeniu. Po dotarciu do Niżnej Teriańskiej Przełęczy czeka nas jeszcze spory kawałek kruchego 0+, które wymaga pewnej koncentracji i precyzji w dociskaniu kruszyzny do podłoża. Jak to często bywa, od tego z pozoru prostego terenu, szybsza i bezpieczniejsza zdaje się być lita dwójka. Pod koniec grani warto dokładniej spojrzeć na dno Doliny Hilińskiej, jest to jedna z większych czeluści w Tatrach z deniwelacją około 800m.

 

Czas na nieco uciążliwe zejście trawiastym żlebem z powrotem do Niewcyrki, miejscami możliwe dupozjazdy w trawie. W pewnym miejscu dochodzimy do progu, gdzie należy wykonać zjazd z kosówki (25m). Zaintrygowało mnie tutaj zaobserwowane podwodne stanowisko z pętli na sporym głazie, prawdopodobnie zimowa pozostałość. Ciekawe czy latem ktoś zafundował sobie takie cierpienie. Dalej czeka nas jeszcze kilka kominków w fantazyjnie wypłukanym suchym korycie strumienia, i dochodzimy do miejsca gdzie żleb się wypłaszcza. Tu należy wykonać trawers do znanej już ścieżki, w przeciwnym wypadku wpakujemy się w strome progi i przewieszone tereny roślinne. Miłym zaskoczeniem było w tym momencie trafienie w nieoczywistą przesiekę, w polu tej nad wyraz żarłocznej kosówki, tym bardziej że był to czas szarówki. Dalej po ciemku już dobrze znaną ścieżką, aż do Doliny Koprowej, i 30 minut zjazdu rowerem do auta.

Grań Hrubego to ciekawy pomysł na całodniową wyrypę z dala od tłumów. Widać że grań jest mało chodzona, o czym przypominają liczne porosty i niezrzucona kruszyzna na samym ostrzu. Mimo wszystko stosunek wspinaczki w litej skale do parchu jest tu zaskakująco korzystny. Dodatkowym atutem tej wycieczki jest zwiedzenie Doliny Niewcyrki, to niezwykle dziki i urokliwy zakątek Tatr. Przejście samej grani zajęło nam 8 godzin, jednak dosyć restrykcyjnie trzymaliśmy się ostrza (ciekawostka: WC przebiegł tę grań w kosmicznym czasie 2h 10min). Na pewno wzięcie liny jest dobrym pomysłem, bowiem przynajmniej w dwóch miejscach narzucają się zjazdy.

M.

Marcin Gromczakiewicz | 20 listopada 2015

Grań Wideł

Od dawna ostrzyłem sobie zęby na Grań Wideł. Przez wielu uważana za najtrudniejszą i najładniejszą tatrzańską grań. Długa, eksponowana oraz na stosunkowo dużej wysokości. Można ją przejść z Kieżmarskiego na Łomnicę zgarniając dwa piątkowe momenty, lub w przeciwną stronę omijając te miejsca zjazdami (wtedy grań ma trudności czwórkowe). Droga normalna na Kieżmarski jest stosunkowo uciążliwa i parchata, dlatego korzystając z długiego dnia zdecydowaliśmy się wejść na prostą i stosunkowo litą drogą Lewy Puskas (IV). Jest to droga objęta akcją ‘tatrzańskie klasyki’, posiada obite stanowiska i spity co kilkanaście metrów, co znacznie przyspiesza wspinaczkę. Mimo czwórkowej wyceny jest bardzo prosta i sprawne zespoły bez problemu przejdą całość na lotnej.

Odnośnie przebiegu grani, już na początku daliśmy sobie spokój z długim i dokładnym opisem WHP. Bardzo ładnie napisane, jednak w praktyce mało komu się chce czytać kilka stron opisu i rozróżniać kolejne turniczki i zęby skalne. Lepiej podziwiać widoki. Od razu dodam że kierując się intuicją nie oszukaliśmy się. Co do samego przebiegu grani, to w wielu miejscach nie wymusza ona ścisłego przebiegu. Jestem zwolennikiem podejścia WC: „Znaleźć trudności w łatwościach potrafi każdy, sztuką jest znalezienie łatwości w trudnościach”. Przejście tak długiej grani z pewnością zweryfikuje tę umiejętność.

Pierwsza połowa grani jest w większości niezbyt lita i w wielu miejscach stwarza możliwość prostszego technicznie
obejścia, jednak kruchym terenem. Właściwie jest tutaj jeden ładny fragment – eksponowana grań zwieńczona iglicą Wschodniego Szczytu Wideł. W pamięci zapada jeszcze nieprzyjemne zejście oraz zjazdy do Przełęczy w Widłach, przez szpiczastą grań składającą się z luźno leżących na sobie mikrofalówek. Co po niektóre, po obciążeniu, kołyszą się z charakterystycznym głuchym odgłosem wzbudzającym niepokój.

Po zejściu na Przełęcz w Widłach, która znajduje się mniej więcej w połowie całej grani, warto sobie zdać sprawę, że stoimy w miejscu będącym jedną z lepiej widocznych z daleka tatrzańskich formacji. Masywy takie jak Kieżmarski, Łomnica, Durny, Lodowy są z daleka świetnie widoczne jako największe zagłębie wysokich tatrzańskich szczytów, natomiast Przełęcz w Widłach jest tu widoczna jako charakterystyczne głębokie wcięcie.

Druga część grani zaczyna się od zdobywania wysokości prostym terenem, poniżej samego Zachodniego Szczytu Wideł znajdziemy jedynie kilkanaście metrów trójki. Następnie przybiera przyjemny, szpiczasty charakter, który utrzymuje się aż grań nie wrośnie w zbocze Łomnicy. Trudności są niewielkie, jednak przyjdzie nam pokonać kilka bardzo eksponowanych trawersów, a w wielu miejscach jest na tyle wąsko, że wygodnie poruszać się okrakiem po ostrzu. Cały ten odcinek mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, jest to niemalże ‘grań idealna’. Ostatnie momenty trawersu Miedzianego Muru pamiętam do dziś. Szedłem jak zahipnotyzowany w stronę ostrego, pomarańczowego światła które biło w oczy. Oświetlone było jedynie wąskie spiętrzenie po którym się poruszaliśmy, a pod nogami rozciągała się ciemna, wiejąca chłodem pustka.

IMG_4244

Po wejściu na Łomnice mieliśmy okazję oglądnąć uroczą, lecz nieco kiczowatą końcówkę zachodu słońca. Widowisko zostało zwieńczone lampką śliwowicy, od przyjaznego Słowaka, który śledził nasze przejście od dłuższego czasu. Na zejściu powoli objawia się zmęczenie, zejściowe łańcuchy pokonuję w charakterystyczny sposób dla tzw. ‘Januszy Orlej Perci’, tzn. łapie łańcuch i opuszczam się po nim bezwładnie nie zważając na morze chwytów i stopni na horyzoncie. Kolejne etapy zejścia wzmagają zbrukwienie, a wraz z wkroczeniem na asfalt umysł odpływa do krainy halucynacji i dosyć skutecznie udaje nam się zasnąć w marszu, od czasu do czasu przemknie tylko jakaś dziwna wizja. W końcu po dwudziestu jeden godzinach akcji dochodzimy do parkingu.

Grań Wideł to obowiązkowy cel dla każdego łowcy tatrzańskich klasyków. Spora długość, ekspozycja oraz stosunkowo duża ilość wspinania czynią z niej niezapomnianą wycieczkę. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jest to cel odpowiedni dla stosunkowo sprawnych zespołów.

M.


Lista przejść z udziałem Sakwowiczów tego dnia związana z Granią Wideł:

– Jacek Kaczanowski, Łukasz Stempek – Lewy Puskas na Kieżmarskim + zejście drogą normalną
– Marcin Gromczakiewicz, Wadim Jabłoński – Lewy Puskas na Kieżmarskim + Grań Wideł
– Kuba Ciechański, Kuba Kokowski, Paweł Soplica Pawłowski – wejście drogą normalną na Kieżmarski + Grań Wideł