Johny | 13 listopada 2015 bavella granit korsyka sakwa wspinanie

Korsykańskie królestwo granitu

Korsyka, mówią o niej że jest ona królestwem granitu, kasztana oraz figi. Praktycznie 80% powierzchni zajmują tutaj góry, często przybierające kształt iglic a malownicze klify miasta Bonifacio pięknie kontrastują z błękitem Morza Śródziemnego. Skoro wszystkie opisy brzmią tak pięknie, czemu się tam nie wybrać ? Tak właśnie zrobiłyśmy.W składzie: Kasia, Gosia, Sabina i Tośka spędziłyśmy na wyspie ponad tydzień gdzie cieszyłyśmy się znakomitym granitowym tarciem.

Swoją podróż rozpoczęłyśmy od miasteczka Figari dokąd przyleciałyśmy ale szybko udałyśmy się w rejony górskie okolic Zonzy i Bavelli. Jako że przez pierwsze 2 dni na Korsyce panowała powódź zmuszone byłyśmy do założenia Base Campu i wyczekiwania na okno pogodowe aby móc wreszcie zacząć się wspinać. Udało się. Wyczekałyśmy i kolejne dni skąpane były w pięknym korsykańskim słońcu a wspinanie w okolicy przełęczy Bavella było fantastyczne. Rejon ten oferuje mnóstwo dróg z zakresu trudności od 4c do nawet 8c, wiele dróg jest ubezpieczona spitami bardzo dobrej jakości. Jedynym problemem jest zdobycie topo, ponieważ bardzo mało jest go w internecie (uśmiechamy się zatem do miłego pana w sklepie w Zonzie i pozwala nam zrobić zdjęcia z książki <3 ).

Pewnie ciekawi Was tez jak wyglądały nasze noclegi. Ogólnie plan był prosty- tniemy po kosztach, śpimy w tzw krzonie a po wyspie przemieszczamy się stopem. Zaliczyłyśmy noclegi w przydrożnych krzakach a nawet kaplicy, ponieważ rejon Bavelli jest objęty ochrona parku Narodowego i rozbijanie się na dziko skutkuje wysokim mandatem. Ale dałyśmy rade 😀  Na koniec naszych wojaży, stwierdziłyśmy że musimy zobaczyć Bonifacio- miasto wybudowane dosłownie na klifach. Ciężko jest tu opisywać widoki jakie tam panowały więc po prostu zobaczcie zdjęcia i filmik z naszego wyjazdu.

[su_youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=wAaVCDEaq5o” height=”420″]

Johny | 13 października 2015 czech kastrator kokowski młynarczyk tatry

Kastrator, czyli do 2 razy sztuka!

Ruszamy o 3 w nocy. Na zaatakowanie Kastratora (IX-, 350m na Młynarczyku w Białej Wodzie), mojego głównego celu na ten sezon, namówiłem Michała. Mieliśmy jechać już dzień wcześniej, żeby odpocząć przed zaatakowaniem ściany, ale Michał ledwo co wrócił ze zgrupowania Grupy Młodzieżowej w Szamoniksie i potrzebował chwili na odpoczynek. Wreszcie zasuwamy wyładowanym po brzegi Matizem Michała. Razem z nami jadą jeszcze koledzy z SAKWy, którzy mają w planach Zamarłą. Ledwo wystają spod plecaków, a Matiz ostro walczy z wzniesieniami. Nadrabiamy czas podczas zjazdów. Błysk! Zagadaliśmy Michała i nie zauważył fotoradaru. Swoją drogą trudno było przewidzieć, że Matiz będzie w stanie przekroczyć dozwoloną prędkość..

Parkujemy przy Łysej Polanie przy znajomo wyglądającym Renault Clio. ‘Te, to chyba wóz Kamila?’. Rozwalone po całym aucie energetyki nie pozostawiły cienia wątpliwości.
Znając Kamila spodziewaliśmy się go zastać jeszcze na taborze. Szliśmy szybkim tempem, ale gdy docieramy na Polanę Pod Wysoką nikogo tam nie ma. Nabieramy dwie butelki wody i podchodzimy pod ścianę. Jest dopiero 8, ale upał jest straszliwy. Zanim wbiliśmy się w drogę wypiliśmy prawie połowę wody. To nie wróży dobrze. Michał zaczyna. Najpierw łatwy parchaty kominek wyprowadzający na rampę. Potem ładne V’kowe wspinanie w zacięciu i w płycie. Potem zaczynają się trudności. Od tego momentu żaden wyciąg nie ma mniej niż VII. Michał atakuje VIII’kowy wyciąg. Zbliża się do końca zachwycony ciekawymi ruchami, ale nagle spada. Walczę na flashu. Udało mi się zrobić wyciąg, ale czuję odwodnienie. Musimy niestety oszczędzać wodę jeśli chcemy myśleć o dokończeniu drogi. Zabieram się za kluczowy wyciąg. Onsightem dochodzę pod sam okap, ale nie mam pomysłu na przejście przewieszki. Michał po swoich wyjazdach jest zupełnie bez formy i po kilku próbach zdajemy sobie sprawę, że tego dnia nic z tego nie będzie. Zjeżdżamy na dół i ze spuszczonymi głowami wracamy do domów.

Pierwszy weekend października. Atakujemy ponownie. Tym razem nie mamy auta i zdecydowaliśmy się na Blabla car’a. Mamy ustawiony transport na 14.30 w piątek. Nasz kierowca przyjechał z Warszawy i kompletnie nie potrafi się z nami dogadać. Godzinę chodzimy dookoła Galerii Krakowskiej. Wreszcie go spotykamy. Ma około 50 lat, jest kompletnie wyluzowany i nie przejmuje się groźbą mandatu za 15 minutowy postój na przystanku przed samą Galerią. Z Krakowa wyjeżdżamy ostatecznie koło 17..

Na Tabor w Białej Wodzie docieramy po 21. Rozpalamy ognisko, pieczemy kiełbaski. Tego wieczoru ‘pada’ też Smadny Mnich. Swoją drogą ceny piwa, zwłaszcza tego w plastikowych 1,5l butelkach są na Słowacji bardzo przystępne!

Ruszamy! Jest jeszcze ciemno, ale dzień jest krótki i wiemy, że nie możemy wstać za późno. Wyciągi padają jeden po drugim. Tym razem Michał prowadzi VIII’kowy wyciąg i atakuje jako pierwszy wyciąg kluczowy. Po blokach udaje mu się przewalczyć przewieszkę! Wiemy, że sukces jest blisko. Wbijam się w drogę, żeby zapoznać się z trudnościami.. i po chwili walki wpinam się do stanowiska. Zjeżdżam do Michała. On również robi wyciąg w następnej próbie. Już wiemy, że nie odpuścimy. Wyciąg za wyciągiem pniemy się do góry. Nie jest łatwo, ale z takich trudności nie spadamy. Gdzieniegdzie trzeba dokładać własną asekurację, gdzieniegdzie zdarzają się 8m runouty – wspin sportowy w Tatrach:) Docieramy na półkę pod ostatnim, 50m wyciągiem za VII+, o którym słyszeliśmy, że może mieć znacznie więcej. Pierwszy spit jest na 6 metrze..

Dokładam niepewną kosteczkę i skradam się do pierwszej wpinki. Uff, będę żył. Patrzę do góry – z następnego spita też grozi gleba… Czujne ruchy w płycie przeszły w siłowy okap. Trzeba dokładać friendy – siedzą pancernie. Na 30 metrze po zrobieniu balda w kosówce jestem już pewien, że się udało. Ryk euforii na szczycie!

Zjazdy okazały się prostsze niż na Pasji.

Johny | 29 kwietnia 2015 impreza jura łutowiec zgrupowanie

La Jura Jura – zgrupowanie na Jurze Północnej 22-24.05

Stało się! Sezon skałkowy szybko się rozkręca, więc czemu nie powspinać się razem, a także spędzić wspólnie trochę więcej czasu niż kilka godzin? Mamy zaszczyt zaprosić Was na Wiosenne Zgrupowanie Sakwy na Jurze Północnej, czyli inaczej mówiąc – La Jura Jura!

Będziecie mieli okazję spędzić weekend w uroczej miejscowości Łutowiec położonej w samym sercu Jury Północnej. Rejon ten słynie z pięknego wspinania na każdym stopniu zaawansowania i braku wyślizgu nieznanego podkrakowskim wspinaczom! 😉 Znajdziecie się nieopodal słynnych Rzędkowic i Podlesic, pięknego Mirowa, rewelacyjnej Doliny Wiercicy, trudnego Jastrzębnika, Przewodziszowic, a także oczywiście w sercu Łutowca, który oferuje dużo ładnych dróg dla początkujących i średniozaawansowanych. Nie wspominamy, że po zapadnięciu zmroku nie przestajemy działać, gdyż pobliskie naszemu noclegowi skały zostaną doświetlone potężnymi halogenami. Oprócz wspinania będzie można zasiąść przy ognisku, pograć w gry planszowe pod wiatą, czy też wziąć udział w przygotowywanej przez nas na wesoło nocnej wspinaczkowej grze terenowej!

DSC_0542 922157_522817171088931_1330734582_o 881635_10201608765488966_858091674_o

A propos placówki – spać będziemy w najmniejszej szkole w Polsce – podstawówce Fundacji Elementarz w Łutowcu. Obiekt jest w stanie pomieścić wszystkich chętnych (no, co najmniej 50 osób), a jak zabraknie miejsc pod dachem, oczywiście zostają namioty. Jest to miejsce niezwykle przyjazne wspinaczom, z rewelacyjnym zapleczem socjalnym, dużą, zadaszoną wiatą, kręgiem ogniskowym, a nawet klimatycznym domkiem hobbita. Jak już wspomnieliśmy wyżej od najbliższych skał (Ule) dzieli nas niewielka odległość 50 metrów.

Cena za nocleg jest również niewygórowana – 15 zł za noc (studenci AGH mają szansę na częściową dopłatę po zakończeniu imprezy), czyli 30 zł za cały weekend. Wiemy, że dojazd do Łutowca komunikacją publiczną nie jest łatwy, dlatego też zachęcamy wszystkich, którzy nie posiadają własnego pojazdu, do składania deklaracji w formularzu zapisów na wspólny transport. Może przy odpowiedniej liczbie chętnych uda wynająć się busa. Oczywiście oprócz tego w najbliższym czasie pojawi się instrukcja jak dojechać na miejsce komunikacją publiczną.

DSCN5698  DSC07531

Jak zwykle dla totalnie początkujących przygotujemy wspinanie na wędkę, więc nie zostaniecie pozostawieni sami sobie. Zachęcamy absolutnie każdego do wzięcia udziału w wydarzeniu, bez względy na Wasz stopień zaawansowania wspinaczkowego. Do zobaczenia w Łutowcu!

Johny | 13 kwietnia 2015 dolina kobylańska kobylany ognisko wspinaczka

SAKWowe ognisko na rozpoczęcie sezonu

Wiosna w tym roku zawitała do nas dość wcześnie, zatem postanowiliśmy wykorzystać piękną pogodę i zorganizować w zeszłą sobotę, wspólne ognisko w jednej z piękniejszych dolinek podkrakowskich – Dolinie Kobylańskiej. Wydarzenie możemy zaliczyć do bardzo udanych. Dobre, wspinaczkowe nastroje dopisywały już od samego rana.

Dla początkujących sakwowiczów zorganizowane zostały „wędki”, na których mogli popróbować być może swojej pierwszej wspinaczki skalnej, a Ci bardziej zaawansowani zawsze służyli radą.  Na koniec dnia, wszyscy razem zasiedliśmy przy ognisku.

 

 

Dziękujemy za mile spędzony razem czas!

 

Johny | 4 września 2013 alpy chamonix golf;)

SZAMO GOLF EKSPEDYSZYN 2013

Przejazd

Przejazd z Polski do Chamonix zapowiadał się ciekawie. Golf trójka Wojtka, którym planowaliśmy jechać, parę dni wcześniej został odebrany z przeglądu i podczas krótkiej przejażdżki najpierw padły mu hamulce a potem odpadło koło. Cóż zrobić. Jest ryzyko jest zabawa albo piargi albo sława!

Ruszamy o 16 z Ruczaju. Jest początek sierpnia, burzowa pogoda. Ledwo rozpędziliśmy się na A4 i nas dopadło. Leje jak z cebra, wycieraczki chodzą na pełnych obrotach a podmuchy wiatru starają się zepchnąć auto z drogi. Wiedzieliśmy, że auto nie jest najpewniejszym punktem naszej wyprawy ale nie sądziliśmy, że stanie się TO tak szybko. W pewnej chwili zasuwająca w jedną i w drugą wycieraczka zaczęła wykonywać coraz bardziej krzywe ruchy i zanim ktokolwiek zdążył krzyknąć „o ku*&a!” zniknęła w deszczu. Całe szczęście, że była to wycieraczka po stronie pasażera.. Po kolejnych przygodach zainstalowaliśmy nową wycieraczkę i dotarliśmy do Gliwic, skąd odbieraliśmy Karola. Sporo czasu minęło zanim upchaliśmy się w czwórkę do auta: każdy siedział na karimatach, pod nogami walały się siaty z jedzeniem i czekany a na głowy co chwila sypały się rzeczy z bagażnika.

Przed granicą zdecydowaliśmy się jeszcze zatankować do pełna. Zjeżdżamy a tu nagle silnik zaczyna wyć a Wojtek siłuje się ze skrzynią biegów. Nie da rady, zacięła się. Dopychamy auto na parking i obdzwaniamy co bardziej zaznajomionych z samochodami znajomych. Ogólnie nie jest dobrze. Każdy nas przekonuje, że awaria skrzyni biegów to poważna sprawa i możemy myśleć o powrocie do Krakowa. W niewesołych nastrojach decydujemy przeczekać noc i rano wezwać pomoc drogową. Rano wszystko zapowiada się tak: ja i Karol robimy przepak i jedziemy stopem w Alpy (słaba opcja bo każdy ma wielki plecak) a Marcin i Wojtek opiekują się autem i jadą w Sokoliki (też nie najlepsza opcja ale w Sokolikach też jest przecież fajnie;)). Ładujemy się do żółtego pojazdu  i jedziemy do mechanika. Po 15 minutach majstrowania pod maską mechanik inkasuje 100 zł a my otrzymujemy zdolne do jazdy auto. Uffff…

Tego dnia poza staniem w potężnym niemieckim korku nic się już ciekawego nie dzieje i docieramy do Chamonix! Nieśmiałe marzenie z początków wspinaczkowej kariery zostało zrealizowane:)

 

 

Szamoniks

Po noclegu na przełęczy Montets (dobra miejscówka do spania na zadaszonej werandzie schroniska) docieramy do celu naszej podróży – do stolicy i kolebki alpinizmu. Szamo robi wrażenie! Mamy szczęście do pogody i widoki powalają. Nad miastem góruje oślepiający śnieżnobiałą lodowcową czapą olbrzymi masyw Mont Blanc. Tego dnia nie będziemy się wspinać, więc niespiesznie robimy ostatnie zakupy i zdobywamy schematy interesujących nas dróg w Biurze Przewodników. Popołudniu wyruszamy w stronę Plan du Midi. Tatrzańskie podejścia się przy nim mogą schować. To coś jak Boczań tam i z powrotem i jeszcze podejście do Moka razem wzięte. Do tego plecaki ważą chyba tonę, bo mamy w nich szpej, namioty i jedzenia na 7 dni. Po 4h morderczego marszu w promieniach gorącego słońca rozbijamy wreszcie namioty. Ale za to w jakim miejscu! Pod nami jezioro z krystalicznie czystą wodą a tuż przy naszym obozowisku mamy do dyspozycji ulepszane przez pokolenia alpinistów kamienne stoły i fotele.

 

Igły od Północy

W pierwszy dzień wbijamy się obydwoma zespołami w rozgrzewkowe 5c na którejś iglicy Peigna. Ciśniemy z Marcinem pierwsze 2 wyciągi. Na trzecim natrafiamy jednak na niepokojącą kruszyznę i robimy wycof. To w końcu pierwszy dzień i nie ma się co przemęczać.
Drugi i trzeci dzień są tymi najbardziej udanymi. Ja i Karol ciśniemy w stylu RP dwie przepiękne około 300 metrowe drogi za 6b+ a Marcin i Wojtek dwie drogi za 5c OS.

Następnego dnia mieliśmy odpoczywać, ale rest jest dla słabych! Zdecydowaliśmy iść na łatwą drogę na Aiguille de’l M. Patrząc w jej stronę wydawało się, że jest blisko, jest niska i nie ma pod nią żadnych lodowców. Nie było więc sensu dźwigać raków. Nie wzięliśmy pod uwagę niezliczonych moren bocznych, które trzeba było pokonać.. za ostatnią wyłonił się gigantyczny jęzor lodowca.. Pod ścianę dotarliśmy o 11 po czterech godzinach marszu. Nie przestraszyły nas ślady wycofów ani drewniane kołki – ślady po hakówkach z dawnych lat. Cisnęliśmy do góry. Na trzecim wyciągu Wojtek po godzinnej walce zrezygnował z prowadzenia i musiałem dokończyć wyciąg. Coś takiego jak lęk wysokości jest mi obce ale widok samolotu turystycznego latającego POD nami i te jego bujające się skrzydła osłabiły moją psychę. Helikopter, który niesamowicie hałasował wisząc nad nami przez 5 minut też nie pomagał. Czyżby jego pilot wiedział coś więcej o naszej drodze?;) Wcześniej narzekałem na Wojtka, że tak wymiękł na teoretycznie prostym wyciągu. Szybko zmieniłem zdanie. To było trudne alpejskie 5c! Potem natrafiliśmy na kruszyznę i zrozumieliśmy skąd wzięły się ślady wycofu.

Następnego dnia atakujemy jeszcze jedną drogę. Sił już brakuje, podobnie jak skóry na palcach ale wiadomo – alpinizm to nie je bajka i trzeba cisnąć. Na celownik bierzemy z Marcinem 400 metrową drogę za 6a. Kompletne wyczerpanie daje o sobie znać w kominie za 5c. Gubię po drodze parę kostek i ledwo kończę wyciąg. Próbujemy iść dalej ale zdajemy sobie szybko sprawę, że „tu nie ma się co zastanawiać! Tu trzeba spierdalać!”;)

 

Col du Midi, Mont Blanc i grań Kuffnera

Jedyny dzień niepogody wypadł akurat w jedyny dzień restu. To się nazywa fart! Spędzamy go na campie Mer de Glace. Bierzemy jedyną w czasie wyjazdu kąpiel i korzystamy z dostępu do neta. Prognozy są świetne, więc następnego dnia wstajemy wcześnie i ustawiamy się w kolejce do kolejki na Aiguille du Midi. Mieli rozmach skurczybyki. Kolejka zawozi nas w jakieś 15 minut prosto na blisko czterotysięczny szczyt. Schodzimy stromym zboczem na Col du Midi. Nie wiążemy się, bo z góry lodowiec wyglądał na bezpieczny. Później przekonaliśmy się, że było to bardzo złudne wrażenie.

Na przełęczy jest gorąco. Wysoka temperatura zachęca do opalania i wytapia spod śniegu wielkie sterty gówna. Trzeba bardzo uważać skąd się wykopuje śnieg do gotowania! Tego dnia wszyscy wbijamy się jeszcze w klasyk na Aiguille du Midi – drogę Rebuffata za 6a. Robimy trudności, ale na 3 wyciągi przed końcem wycofujemy się, bo zbliża się noc. Przy zjazdach klinuje się nam lina (standard) i marzniemy dobrą godzinę zanim Wojtek uporał się z problemem.

Następnego dnia odpoczywamy przed atakiem na Blanca (ja i Marcin) i na grań Kuffnera (Legaś i Wojtek). Opalamy się na słońcu i szybko wykańczamy wszystkie butle gazu. Leniuchowanie powoduje szybkie wyczerpanie zapasów. Wstajemy z Marcinem o godzinie 1 w nocy i przygotowujemy sobie śniadanie. Małe ciśnienie w butlach powoduje, że zajmuje nam to ponad godzinę mimo wcześniejszego roztopienia wody. Ruszamy koło 3 w stronę Mont Blanc du Tacul. Początkowo idziemy sami. Przy szczelinie biegnącej poprzez zbocze góry robi się kolejka. Przewodnicy wciągają swoich klientów i robi się małe zamieszanie. Ja szykuję się do zaatakowania trzymetrowej przeszkody ze swoim turystycznym czekanem, Marcin już asekuruje mnie z ciała, aż nagle widzimy za sobą jakiś ruch. Patrzymy a tu pięciu przewodników zasuwa z drabiną, którą ustawiają dokładnie przed nami! Po pokonaniu przeszkody pędzimy szybko do przodu wyprzedzając kolejne zespoły. Najtrudniejszy fragment, czyli podejście na Col du Maudit biegniemy na żywca wyprzedzając około 6 zespołów. Daje się nam we znaki wysokość i troszkę zwalniamy ale i tak po 5h marszu docieramy na szczyt. Schodzimy powoli ciesząc się piękną pogodą i wspaniałymi widokami i o 12 docieramy lekko odwodnieni do namiotu.

W tym czasie Wojtek i Karol, którzy zdobyli Blanca we wcześniejszych latach, pocisnęli grań Kuffnera D/600m/4+.

Następnego dnia decydujemy się na powrót do Polski. Tym razem związaliśmy się na podejściu do stacji kolejki. To była dobra decyzja. Lodowiec, który wydawał się tak solidny, tym razem ukazał groźniejsze oblicze i zmusił nas do przejścia po baardzo wątłym moście śnieżnym nad szczeliną, której istnienia wcześniej w ogóle nie podejrzewaliśmy.

W drodze powrotnej Golf spisuje się na medal i do Polski docieramy bez żadnych przygód.