Johny | 12 października 2017

Dołącz do nas!

Kochasz góry? Wspinasz się? Skiturujesz? Z roku na rok stajemy się coraz silniejsi i to właśnie Ty możesz się przyczynić do tworzenia naszej historii! Wstąp do SAKWY!

Czym jesteśmy? Dlaczego warto do nas przyjść? Zachęcamy do zapoznania się z naszą stroną internetową, na której znajdziesz zakładki z wszelakimi informacjami, a także inne ciekawostki, w tym filmy, zdjęcia, artykuły, ciekawe przejścia klubowiczów oraz formularz rekrutacyjny dla nowych członków.

Ponadto, zapraszamy na cotygodniowe spotkania czwartkowe, na których po wystąpieniu publicznym naszych prelegentów, będzie okazja do wspólnej rozmowy. Startujemy o 20:00, w siedzibie Akademickiego Klubu Żeglarskiego przy ul. Reymonta 21A. Szczególnie zapraszamy na spotkanie czwartkowe 26 października, które będzie zarazem spotkaniem organizacyjnym dla nowych członków. Szczegóły pojawią się na naszym fanpage’u facebookowym.

Dla lepszej integracji między klubowiczami, organizujemy imprezy cykliczne, m.in. Zgrupowanie Taternickie, Rocznica Końca Świata na Babiej Górze, Wigilia SAKWowa, Zawody Wspinaczkowe Boulder Pompa, La Jura Jura, a także wydarzenie, które odbędzie się za niecały miesiąc (03-05 listopada) – wyjazd integracyjny do Doliny Chochołowskiej, czyli tzw. Val di Chocho. Każda impreza cykliczna pojawia się na naszej stronie internetowej oraz facebooku w formie wydarzenia z dużym wyprzedzeniem. Już dzisiaj możesz zapisać się na tegoroczną edycję Val di Chocho poprzez wypełnienie formularza dostępnego na  Val di Chocho 2017 – zapisy! Czekamy na Ciebie!

Masz jakieś pytania? Pisz do nas na kontakt@sakwa.agh.edu.pl, albo fanpage’u SAKWowym na facebooku. Z chęcią udzielimy odpowiedzi na każde pytanie. 🙂

Zespół SAKWY

Document-page-001

Autorem plakatu jest Tomasz Rodzynkiewicz 🙂

Marcin Gromczakiewicz | 24 lipca 2017 biegi górskie Grań Tatr Zachodnich GTZ XX-lecie Sakwy

Grań Tatr Zachodnich biegowo

dystans 42km, ASC: 5667m, DSC:4710m, czas: 18h15min, data przejścia: 24.06.2017

Skąd taki pomysł?

Moje zainteresowanie Granią Zachodnich zaczęło się od zauważenia jej potencjału, jako zimowy cel na poważną wycieczkę, gatunkiem zbliżoną do alpejskiego trawersu. Na początku marca 2014 roku, podjęliśmy udaną próbę w trzy osobowym zespole z Kubą Kokowskim i Łukaszem Stempkiem. Szliśmy z ciężkimi plecakami (okolice 20kg – zapasy jedzenia i paliwa na 5-6dni, namiot itp.). Kombinacja dobrych warunków śniegowych, oraz niemal huraganowych wiatrów zaowocowała epicką, czterodniową wyprawą, którą każdy z nas na długo zapamięta. Jak na nasze możliwości to było dosyć poważne przejście, ukoronowanie przygody z zimową turystyką w Tatrach.

 

Przygotowując się do tego przejścia natrafiliśmy na opisy przejść letnich zbliżonych do jednej doby, jednak pomysł ten wtedy wydał się zbyt abstrakcyjny, leżący daleko poza strefą naszych możliwości. Dwa lata później nieco dojrzałem do tego wyzwania, i postanowiłem spróbować. Raczej z nastawieniem na akcje non-stop bez biegania, z czasem rzędu 24-30h. Gdy usłyszał o tym Łukasz, od razu zdecydował, że również ma ochotę spróbować swoich sił. Uzgodniliśmy, że pobiegniemy osobno i w przeciwnych kierunkach, żeby wzajemnie się nie spowalniać, ani nie wywierać na siebie presji.

Niestety wieczorem przed samą akcją dostałem gorączki ponad 38stopni, a cały następny dzień spędziłem w domu z dosyć mocną grypą żołądkową. Był to dla mnie duży zawód, bo co nieco kondycyjnie się do tego przygotowywałem. Łukasz przeszedł grań w ciągu 21h, przy czym dosyć mocno się wycieńczył i zasnął w lesie tuż przed jej końcem. Następny sezon był mocno przełomowy w moim wspinaniu sportowym, więc odpuściłem treningi biegowe oraz samą Grań, aby nie stracić wypracowanej formy wspinaczkowej.

Tej wiosny odezwał się do mnie Prezes, z propozycją wspólnego projektu. Jednak co Prezes to Prezes, wiadomo było, że do takiej propozycji będzie się trzeba już solidnie przygotować. Nietypowe problemy ze skórą dłoni uniemożliwiły mi wspinanie na 2 miesiące, więc zdecydowałem że będę trenował wyłącznie pod Grań, i umówiliśmy się że podejmiemy razem próbę.

Dla mnie kluczową kwestią związaną z tym przejściem były moje problemy z kolanami. Przez lata dawały o sobie znać podczas większości długich wycieczek oraz uniemożliwiały regularne bieganie. Jednodniowe wycieczki czy wspinaczki w Tatrach zawsze jakoś przechodziły, natomiast przy przejściu zimowym ocaliły mnie małe dzienne przebiegi oraz długi sen po każdym dniu, sprzyjający regeneracji. Regularne chodzenie po górach oraz okresy bardzo łagodnego biegania wzmocniły mięśnie i stawy. Czułem że z roku na rok z kolanami jest lepiej, jednak wciąż nie byłem pewien czy wytrzymają takie obciążenie.

Decyzja o podjęciu próby z Prezesem wiązała się z większymi niż ostatnio przygotowaniami. Nieoceniona okazała się wiedza Prezesa z zakresu biegów górskich, żywienia, treningu i regeneracji. Szczególnie przykładałem się do treningu techniki zbiegania oraz dłuższych dystansów spokojnym tempem. Z racji sporego stażu w chodzeniu po górach, miałem dosyć dobre czucie odpowiedniego tempa podchodzenia pod górę.

Przed samym atakiem miałem za sobą przebiegnięte łącznie około 180km po pagórkach (około 30km/tydzień), oraz najdłuższe wybieganie 25km po Babiej Górze. To dosyć mało, jak na próbę na 42-45km z 5700m przewyższeń. Wiadomo było, że w moim wykonaniu to będzie jazda po bandzie. Brak znajomości organizmu przy tak długich biegach może skończyć się źle. Jednak przy dostępnych dwóch miesiącach czasu, uważam że objętość treningu była optymalnie dobrana do moich możliwości. Lepiej było się niedotrenować, niż przetrenować.

 

Relacja z przejścia

Dograliśmy z Prezesem termin, pogoda miała być optymalna. Ostatecznie z transportem uratował nas Wojsa, który wybierając się na wspinanie na Osterwie, zgodził się objechać Tatry od „złej” strony, z noclegiem przy Huciańskiej Przełęczy. W związku z zamieszaniem przy transporcie, ostatecznie spaliśmy 2,5-3h zamiast 6h. Pobudka o 2:45, w typowym dla tej pory stanie umysłu, sięgam po przygotowane pudełko z miksem owsiankowym, zalewam wrzątkiem z termosu. Leżąc na boku w śpiworze, bez przekonania próbuję zmęczyć niechcianą breję. Zdaję sobie sprawę że to będzie trudny dzień, staram się nastawić na czerpanie przyjemności i zapamiętanie pięknych momentów.

Na przełęczy jesteśmy o 3:18, szybkie zdjęcie, włączamy stopery i startujemy. Zaczynamy swobodnym marszem pod górę przy świetle czołówek, ścieżką wśród wiatrołomów. Ważne żeby nie spalić łydy na starcie, i dać szanse śniadaniu nieco się przetrawić. Ścieżka mocno kluczy między leśnymi drogami do zwózki drewna, jakby wstydliwie chciała uciec z pola wycinki, ukryć cały ten tatrzański przemysł leśny.

 

Docieramy do partii kosówek, spośród których wystają wapienne skały. Wchodzimy w chmurę, wilgoć i mała widoczność sprawia, że wybitne turnie w masywie Siwego Wierchu co chwilę abstrakcyjnie wyłaniają się znienacka. Można odnieść wrażenie, że biegniemy zawieszeni w tym czasie i przestrzeni, a kolejne skalne twory przesuwają się pod nami, nie chcąc nas wypuścić z tej gęstej atmosfery. Docieramy w końcu na Siwy Wierch, uderza w nas chłodny wiatr.

Zejście jest początkowo strome i ekstremalnie śliskie. Później przechodzi w żwirową ścieżkę, gdzie zaczynamy zbiegać spokojnym tempem. Rosa z bujnych traw niemiłosiernie moczy nasze buty. W duchu dziękuję sobie za zakup nietanich skarpetek z merynosa. Pod górę podchodzimy dosyć szybkim marszem, każdy odcinek płaski/w dół zbiegamy z lekkością.

Zdobyliśmy już wysokość i grań zaczyna nabierać charakteru, miejscami jest wąska i estetyczna. Przewijające się przez nią chmury, sprawiają wrażenie jakby pod nami zamiast stromego stoku znajdowała się jakaś przepaść. Co chwilę zawiewa chłodnym wiatrem, który dotkliwie wychładza mokre plecy, jest jednak na tyle ciepło, że ubranie kurtki mija się z celem.

Po 3h 25min docieramy na Spaloną, to miejsce mojego pierwszego biwaku z zimowej wycieczki z przed 3,5 roku. Miejsca dawnych noclegów są dla mnie najwyraźniejszym punktem odniesienia. Jednak na tej wycieczce, zamiast 10h snu, w każdych z tych miejsc czeka mnie kontrolne wmuszanie w siebie pół bułki. Niestety jestem amatorem w tym temacie, Prezes potrafi jeść kanapki podczas podejść, ja muszę się zatrzymać, co zabiera cenny czas.

Na odcinku od Salatyna do Rohaczy występuje wiele fragmentów technicznych, które uniemożliwiają bieg. Są także strome zejścia po luźnym gruzie, który przy odpowiednim zbieganiu amortyzuje kroki niczym śnieg. Pierwszy kryzys przychodzi, gdy mijamy Trzy Kopy, odczuwam słabość spowodowaną najpewniej wychłodzeniem przez wiatr. Ubieram kurtkę, żeby na chwilę się przegrzać i robi mi się nieco lepiej.

Pod dotarciu na Jamnicką Przełęcz okazuje się, że mamy jeszcze duże zapasy wody. Decydujemy się na uzupełnienie zapasów dopiero przy Pyszniańskiej Przełęczy. Czekają nas teraz dosyć konkretne podejścia: Wołowiec, Jarząbczy Wierch, Bystra, Wielka Kamienista. Od tej pory podchodzimy rozważnie, dosyć wolnym, lecz upartym tempem (choć i tak jest ono 2-3 razy szybsze od tego podawanego na tabliczkach TPN). Zimny wiatr i chmury odeszły w zapomnienie, teraz grozi nam raczej przegrzanie i zasuszenie w pełnej lampie.

Drugi kryzys następuje przy podejściu na Bystrą. Odpala mi się typowe slow motion, znane wszystkim z takich klasyków jak Jaworowa, DBW, asfalt do Moka, czy choćby popularny Boczań. Tortura jest potężna, wysysa ze mnie moc. Zejście na Pyszniańską Przełęcz, nabieramy wody z małych okresowych stawków. W ramach regeneracji stóp chodzę boso po płatach śniegu. Bułka, błoga drzemka 10min. Nieco odżyłem, lecz zdecydowanie Pyszniańska Przełęcz to punkt zwrotny. Od przyjemności z przebłyskami cierpienia, przechodzę do cierpienia z przebłyskami przyjemności. Zaczynam odpalać w większej ilości żele energetyczne. Powolne podejścia, już prawie bez zbiegów. Łyda i czwórki co prawda nie są ani trochę przepalone, jednak system energetyczny jest ewidentnie na rezerwie.

Przed nami ostatnie podejście na Ciemniak, po nim już względnie tylko z górki. Obżarty żelami całkiem sprawnie pokonuję 400 metrowe podejście. Kosówki zarastające ścieżkę boleśnie ranią nasze poparzone słońcem łydki. Przypominam sobie lekką grozę nawisów, jakie pokonywaliśmy tutaj kilka lat temu. Ostatnie metry przed wierzchołkiem Ciemniaka jestem już na odcięciu. Od tego miejsca mam poważne problemy z każdym, minimalnym nawet, podejściem. Zjadam ostatnie pół bułki, jednak organizm, chyba za sprawą żeli, przestawił się już jedynie na cukry proste. Specjalnie przed tą akcją testowałem jak działają na mnie żele, jednak tatrzańska wycieczka ze wspinaniem, a tak długi marszobieg bez odpoczynku to dwa zupełnie różne światy.

Słońce chyli się ku zachodowi, nadchodzi ochłodzenie i lekki zimny wiatr. Ubieram kalesony i kurtkę. Jedynie widoczna bliskość Kasprowego skłania mnie do powolnego dreptania, jestem na skraju wyczerpania. Ostatnie podejście na kopułę szczytową Kasprowego (koło 50m w pionie) idę chyba pół godziny. Robię 10 kroków i zatrzymuje się na trzy oddechy. Zaczynam zastanawiać się, czy nie padnę na twarz idąc, czy też dostanę wcześniej jakiś sygnał od organizmu.

Jednak idę dalej, wiem że Prezes jest świeży, i jak będzie potrzeba to mnie ogarnie. Uświadamiam sobie, że mogę nie dać rady dojść na Liliowe. Nie jest to już kwestia lenistwa, odpuszczenia pod wpływem zmęczenia. To już kwestia bezpieczeństwa. Najrozsądniej byłoby wycofać się z Suchej Przełęczy tuż za Kasprowym. Ale przecież to już tak niedaleko… Bardzo trudna do podjęcia decyzja. Zdroworozsądkowo kalkuluję jednak, że w moim stanie podejście na Liliowe może skończyć się źle. Proponuję Prezesowi przepraszającym tonem wycof. Prezes, pełen zrozumienia dla mojego stanu, przyznaje że to raczej jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji. Zatrzymuję Stoper na Suchej Przełęczy: 18h 15min

Zejście do Murowańca trwało ponad 2h, w jego trakcie uświadomiłem sobie, że jednak doprowadzenie się do stanu, w którym zasypia się kilkaset metrów od schroniska jest rzeczywiście jak najbardziej wykonalne. Dochodzimy do schronu po zamknięciu kuchni, pozostaje obejść się ciepłą wodą z izotonikiem, oraz noclegiem na podłodze pod folią NRC.

 

Podsumowanie, i co dalej…

Biegacz ultra powie że to średni wyczyn, turysta powie że przypał, wspinacz powie że to jedynie długa wycieczka w Bieszczady. Dla mnie jednak była to przede wszystkim wygrana walka z własnymi kolanami i głową, świadomie podjęte wyzwanie na granicy moich sił. Piękna przygoda z zawsze pozytywnym Prezesem, okazja do nauki biegania po górach i nowych doświadczeń. Cieszę się, że dwumiesięczny okres bez możliwości wspinaczki udało się ukoronować w ten sposób. Spełniło się moje małe marzenie z szuflady, które nosiłem z tyłu głowy od czterech lat. Projekt ten podchodzi również pod akcję XX-lecie Sakwy – Grań Tatr Zachodnich poniżej 20h, w dodatku z byłym prezesem Sakwy 🙂

 

5 grań zachodnich mapa

 

Gdy Łukasz Stempek wrócił zaaklimatyzowany z Kaukazu, od razu stwierdził że próbuje pobić ten czas. Brak treningów oraz przygotowania biegowego sprawił jednak, że musiał wycofać się w ¾ grani, w dosyć hardkorowych jak dla mnie okolicznościach. Jednak znany ze swojej niezniszczalności, mimo usilnych prób, nie zdołał zrobić sobie krzywdy. Dosyć szybko się po tym pozbierał. Zapowiedział kolejne ataki, nie wiadomo jednak czy bardziej na grań czy na własny organizm.

Słyszałem jeszcze o przynajmniej czterech osobach wśród kolegów, którzy zamierzają spróbować swoich sił. W ramach grupy znajomych (tak jak ja, identyfikujących się bardziej ze wspinaniem i górami, niż bieganiem) myślę że nieco przetarłem szlak, jeśli chodzi o podejście do przedsięwzięcia oraz możliwości osiąganych czasów. Dodam tylko, że gdyby nie moje załamanie energetyczne pod koniec naszej próby, byłaby szansa na okolice 16 godzin.

Tydzień później Prezes przebiegł na Słowacji 100km z nieco większymi przewyższeniami(6600m podejść, 6300m zejść), w bardzo podobnym czasie (18h). Jeśli tylko będzie miał ochotę, myślę że wykręci tu naprawdę kosmiczny czas. Uważam że w moim przypadku, bez solidnej dawki treningu, nie ma co się za to zabierać. Udowodniłem sobie że mogę, jednak bez zrobienia uczciwego kilometrażu i kilku wybiegań w okolicy 30km po górach, będzie to jedynie tortura i samozniszczenie. Myślę że jeszcze przyjdzie na to czas. Kiedy? Nie mam pojęcia. Na razie mam ochotę się powspinać 🙂

 

M.

Dodatki:

 

  1. Notka odnośnie stylu przejścia:

18h15min  od Przełęczy Huciańskiej (Wyżnej) do Przełęczy Suchej (za Kasprowym). Nie doszliśmy na Liliowe z powodu mojego nasilającego się wycieńczenia oraz wieczornego ochłodzenia. Staraliśmy się nie pomijać wybitnych wierzchołków, weszliśmy m.in. na: Łopatę, właściwy wierzchołek Jarząbczego Wierchu, Siwy Zwornik, Bystrą, Smreczyński Wierch, Stoły. Pominęliśmy początkową Jaworzyńską Kopę ze względu na prachaty teren, a następnie ze zmęczenia: Suchy Wierch Kondracki, Goryczkową Czubę oraz odcinek od Suchej Przełęczy do Przełęczy Liliowe. Bez depozytów, bez wsparcia z zewnątrz. Woda uzupełniona ze stawków tuż przy Pyszniańskiej Przełęczy.

 

  1. Międzyczasy (orientacyjnie odtworzone na podstawie zegarka z GPS):

Siwy Wierch 01:25:00
Brestowa 02:20:00
Salatyński Wierch 02:40:00
Spalona Kopa 03:25:00
Pachoł 03:40:00
Banówka 04:00:00
Hruba Kopa 04:22:00
Płaczliwy Rohacz 05:23:00
Ostry Rohacz 05:48:00
Wołowiec 06:24:00
Łopata 06:52:00
Jarząbczy Wierch 07:40:00
Starorobociański Wierch 08:38:00
Bystra 09:42:00
Pyszniańska Przełęcz 10:19:00
(przerwa 45min) 11:04:00
Wielka Kamienista 11:42:00
Smreczyński Wierch 12:23:00
Tomanowy Wierch Polski 13:17:00
Tomanowa Przełęcz 13:49:00
(przerwa 7min) 14:47:00
Ciemniak 15:07:00
Krzesanica 15:18:00
Małołączniak 15:35:00
Kopa Kondracka 16:10:00
Kasprowy 18:03:00
Sucha Przełęcz 18:14:00
łączny czas: 18:14:00

 

  1. Sprzęt:

  • Na sobie:
    buty do biegania po górach (agresywny bieżnik, większa sztywność przy zachowaniu niskiej wagi), średniej grubości skarpetki z mieszanki merynosa z coolmaxem, krótkie spodenki biegowe, dwa cienkie podkoszulki z merynosa (krótki i długi rękaw)
  • Sprzęt:
    plecak biegowy 14l, camelbag 2l, butelka wody 1l, kurtka z membraną, kalesony, czapka z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, 2xbuff, NRC, 2 bandaże i nieco tejpa.
  • Jedzenie i picie:
    3l izotonika z węglami (celowo nieco bardziej rozwodnione), 3 bułki razowe ze smażonym kurczakiem, rukolą i humusem, 4 żele energetyczne, 4 batoniki, mały zapas izotonika w proszku, 3saszetki awaryjnych elektrolitów
Johny | 4 lutego 2017 góry sakwa tatry wspinanie

Przejścia górskie i sportowe w 2016 roku

Po raz kolejny przypadło mi podsumowanie klubowych przejść z całego roku. Z przyjemnością mogę stwierdzić, że był to dla nas kolejny bardzo udany rok. Ba, nawet przełomowy!   Zauważyć można stopniowy rozwój, od wspinaczki sportowej, przez letnią i zimową działalność tatrzańską po wspinaczki w górach typu alpejskiego.

W kwestii wspinania sportowego najbardziej cieszy ilość nowych osób systematycznie podnoszących swój poziom. Wielu z nich to członkowie klubowej sekcji wspinaczkowej z poprzedniej zimy, wyrazy uznania należą się więc Karolinie Ośce i Mateuszowi Kądziołce, którzy tę sekcje prowadzili.

Podobnie w przypadku letniego wspinania w Tatrach. Sporo osób w tym roku zaczynało dopiero przygodę z tatrzańskim wspinaniem, a już śmiało atakowało wymagające siódemkowe klasyki. Chodzone drogi były różnorodne, zarówno trudne drogi o charakterze sportowym, jak i bardziej wymagające orientacyjnie i asekuracyjnie wspinaczki .  Były też świetne przejścia graniowe, sama grań Moka miała dwa jednodniowe przejścia, w tym jedno solowe. Pisząc o Tatrach nie sposób nie wspomnieć o pierwszych kobiecych przejściach legendarnego Filara Kazalnicy oraz Wariantu R na Mnichu.

Fantastyczny sezon mieliśmy również w Alpach i Kaukazie. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę że przejścia naszych klubowiczów były jednymi z ciekawszych polskich przejść w tych górach. Jako klub pokonaliśmy wiele długich dróg, o charakterze zarówno górskim jak i sportowym.

Łącznie udało się naliczyć:

  • 93 letnie przejścia dróg wspinaczkowych w Tatrach
  • 4 letnie, długie przejścia graniowe
  • 15 zimowych przejść dróg wspinaczkowych w Tatrach
  • 11 przejść dróg mikstowych (7 w Alpach, 4 na Kaukazie)
  • 17 przejść wielowyciągowych dróg skalnych w różnych europejskich rejonach

Przeglądając wykaz na stronie,  można znaleźć sporo ciekawych przejść.  Są świetne przejścia w górach alpejskich, są super przejścia w Tatrach, na śliskich jurajskich połogach i pomarańczowej skałce w Hiszpanii. Starałem się zebrać jak najwięcej przejść, przeglądając wykaz na stronie jak i pytając różne osoby. Mam nadzieję , że nie pominąłem żadnego przejścia, które warto jest wspomnieć.

 

 

LETNIE PRZEJŚCIA TATRZAŃSKIE:

Poniżej wykres przedstawiający ile dróg w jakich trudnościach zrobiliśmy latem w Tatrach :

wykres

DOLINA PIĘCIU STAWÓW POLSKICH:

ZAMARŁA TURNIA

Jargiłło Paćkowski VI+

  • Dominik Cyran, Kamil Sałaś

Zacięcie Komarnickich V+

  • Dorota Wacławczyk, Adam Wojsa

Festiwal Granitu V

  • Marcin Gromczakiewicz, Anka Guła
  • Łukasz Stempek, Tomek Rodzynkiewicz

Motyka V

  • Adam Wojsa, Dorota Wacławczyk
  • Dominik Cyran, Kamil Sałaś

Lewi Wrześniacy IV+

  • Kasia Cieślak, Radek Popek
  • Marcin Kotarba, Dymitr Toniarz

Prawy Heinrich VII-

  • Anka Guła, Piotr Pietrzyk

DOLINA GĄSIENICOWA

KOŚCIELEC I ZADNI KOŚCIELEC:

Sprężyna VI+

  • Wojciech Stanek, Marcin Gromczakiewicz
  • Dominik Cyran, Kasia Hromek

Patrzykont V

  • Łukasz Stempek, Krzysztof Nowakowski

WHP 100 IV

  • Wojtek Stanek, Łukasz Stempek
  • Marcin Kotarba, Dymitr Toniarz

Grań Kościelców III

  • Konrad Bąk, Artur Sosnal

Lobby Instruktorskie VII

  • Anka Guła, Tereska Kowal

SKRAJNY GRANAT:

Środkowe Żebro V-

  • Marcin Kotarba, Dymitr Toniarz

DOLINA RYBIEGO POTOKU:

MNICH:

Rokokowa Rokota IX

  • Karolina Ośka, Kamil Żmija

Wariant R IX-

  • Michał Czech, Kuba Kokowski
  • Karolina Ośka, Gosia Grabska

Luftwaffe VIII+

  • Michał Czech, Kuba Kokowski

American Beauty VIII+

  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin
  • Tomasz Ługowski, Jacek Kaczanowski (AF na ostatnim wyciągu)

Folwark Montano VIII+

  • Michał Czech, Kuba Kokowski
  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin
  • Gabryś Korbiel, Anka Guła

Wachowicz + Wariant R + Wariant Nyki VIII

  • Michał Czech, Karolina Ośka

Kant Hakowy VII

  • Anka Guła, Wojciech Stanek
  • Wojtek Anzel, Karol Legaszewski
  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin

Lewe Kombinacje VII

  • Dominik Cyran, Kuba Ciechański

Seven Up VII

  • Gabryś Korbiel, Anka Guła
  • Adam Wojsa, Wojtek Anzel (A0)

Międzykancie VII

  • Jakub Kokowski, Jacek Kaczanowski
  • Anka Guła, Przemek Patelka

Andromeda VII, Mnich

  • Michał Czech
  • Gabryś Korbiel

Droga Fereńskiego VII

  • Gabryś Korbiel
  • Kuba Kokowski

Hobrzański+Kosiński VII

  • Wojtek Anzel, Karol Legaszewski

Sprężyna VII-

  • Dominik Cyran, Wojtek Stanek
  • Wojtek Anzel, Wojtek Taranowski
  • Marcin Gromczakiewicz, Tomasz Rodzynkiewicz
  • Marco Schwidergall, Łukasz Stempek

Rysa Hobrzańskiego VII-

  • Marcin Gromczakiewicz, Tomek Rodzynkiewicz

Wacław Spituje VII-

  • Marcin Gromczakiewicz, Wojciech Stanek, Tomek Rodzynkiewicz
  • Anka Guła, Piotrek Pietrzyk

Międzymiastowa VI+

  • Adam Wojsa, Wojciech Stanek
  • Łukasz Stempek, Tomek Głuszak (A0)
  • Anka Guła, Piotrek Pietrzyk

Kant Klasyczny VI-, Mnich

  • Łukasz Stempek, Tomek Głuszak

Droga Orłowskiego V

  • Piotrek Pietrzyk, Gabryś Korbiel

KAZALNICA MIĘGUSZOWIECKA

Filar Kazalnicy IX+

  • Karolina Ośka, Gosia Grabska

Wędrówka Dusz IX+

  • Karolina Ośka, Adam Karpierz

Piękny Umysł VII+

  • Michał Czech, Kuba Kokowski (8h 30min)

CZOŁÓWKA MSW:

Grey Stone VII

  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin

KOPA SPADOWA:

Pachniesz Brzoskwinią VII-, Kopa Spadowa

  • Wojtek Anzel, Cezary Klus
  • Sabina Franczyk, Bruno Józefczyk

GRANIE:

Grań Żabiego Konia III

  • Marcin Gromczakiewicz, Gabryś Korbiel
  • Wojtek Stanek, Łukasz Stempek

Grań Mięguszy IV

  • Marcin Kotarba, Dymitr Toniarz

DOLINA MIĘGUSZOWIECKA

GALERIA OSTERWY:

Via AliNina VII

  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin

Dieska VII-

  • Marcin Kowalik, Łukasz Harazin

WOŁOWA TURNIA:

Eštok – Janiga VI+/VII-

  • Wojtek Stanek, Marcin Gromczakiewicz

Puškášova cesta VI+

  • Marcin Gromczakiewicz, Tomasz Ługowski
  • Adam Wojsa, Kuba Cowasto-Sekulski

Štáflovka V

  • Marcin Gromczakiewicz, Jacek Kaczanowski

Płd Żebro Wołowej Turni III

  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa
  • Piotrek Pietrzyk, Michał Niewdana

SZARPANE TURNIE:

Puškášova cesta VI+

  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa
  • Wojtek Anzel, Łukasz Iwon

Plškova cesta, VI

  • Wojtek Anzel, Łukasz Iwon
  • Sabina Franczyk, Bruno Józefczyk
  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa
  • Karol Legaszewski, Wojtek Taranowski

Południowo-wschodnia grań Wysokiej III

  • Sabina Franczyk, Bruno Józefczyk

DOLINA BATYŻOWIECKA:

Cihulov Pilier V+, Batyżowiecki Szczyt

  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa
  • Dominik Cyran, Kasia Hromek

Droga Kutty IV+, Batyżowiecki Szczyt

  • Piotrek Pietrzyk, Anka Guła

DOLINA JASTRZĘBIA:

Šádek-Zlatník VI-, Kołowy Szczyt

  • Marcin Gromczakiewicz, Kuba Cowasto-Sekulski

DOLINA PIĘCIU STAWÓW SPISKICH:

ŁOMNICA:

Patagońskie lato VIII- (bez ost. wyciagu), Łomnica

  • Kuba Kokowski, Michał Górecki

Hokejka VII-

  • Wojtek Anzel, Radek Stawiarski

Stanisławski V

  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa
  • Piotrek Pietrzyk, Kuba Namysłowski

DOLINA ŁOMNICKA:

KIEŻMARSKI SZCZYT:

Płyty Pochyłego+Total Free Jazz, VIII-, Kieżmarski Szczyt

  • Kuba Kokowski, Michał Górecki, Wojtek Szulc

Wielkie Zacięcie VI+

  • Marcin Gromczakiewicz, Adam Wojsa

DOLINA STAROLEŚNA:

Motyka V, Mały Lodowy Szczyt

  • Sabina Franczyk, Kamil Woźniak

DOLINA BIAŁEJ WODY:

GALERIA GANKOWA:

Filar Centralny VII

  • Wojtek Stanek, Cezary Klus

Orłowski VI

  • Wojtek Anzel, Piotr Boryło

MŁYNARCZYK:

Szewska Pasja VII+, Młynarczyk

  • Michał Czech (A0), Anka Guła (lotna)

ZIMOWE PRZEJŚCIA TATRZAŃSKIE:

Sprężyna 7+, Kocioł Kazalnicy (bez ostatniego wyciągu)

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki

Starek-Uchmański 7/7+, Czołówka MSW

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki (AF)

Szare Zacięcie 7/7+, Czołówka MSW

  • Wadim Jabłoński, Kuba Kokowski (AF)

Motyka (V, WI3+),  Łomnica

  • Wadim Jabłoński, Kuba Kokowski
  • Wojtek Anzel, Mikołaj Pudo

Rysa Strzelskiego 5+, Próg Mnichowy

  • Kuba Kokowski, Michał Czech

Direttissima MSW 5

  • Kuba Kokowski, Wojtek Anzel

Jagiełło – Roj 5, Kazalnica Cubryńska

  • Michał Czech, Wojtek Szulc

Korosadowicz 5, Kazalnica

  • Kuba Kokowski, Łukasz Stempek

Droga Niemca 5, Kocioł Kościelcowy

  • Dominik Cyran, Konrad Bąk

Żebro Rzepeckich + Żleb Dredge’a 4+, Skrajny Granat

  • Dominik Cyran, Michał Czech

Wesołej Zabawy 4+, Próg Mnichowy

  • Kuba Kokowski, Kuba Ciechański
  • Sabina Franczyk, Bruno Józefczyk

Droga Tetmajera 3, Staroleśny Szczyt

  • Marcin Gromczakiewicz, Gabryś Korbiel, Wojtek Stanek, Dorota Wacławczyk

Kuluar Kurtyki WI3, Próg Mnichowy

  • Łukasz Stempek, Wojtek Szulc

TATRZAŃSKIE GRANIÓWKI:

GTW – Przełęcz Pod Kopą – Lodowa Przełęcz (III, zespołowe solo, 12h 15min)

  • Marcin Gromczakiewicz, Wojtek Stanek

Grań Hrubego (II, 8h, 2km, zespołowe solo)

  • Wojciech Stanek, Marcin Gromczakiewicz, Łukasz Stempek

Grań Morskiego Oka IV

  • Wadim Jabłoński, Wojtek Anzel
  • Łukasz Stempek

ALPY DROGI MIKSTOWE:

Filar Freney 6c A0, ED, 800m, Mont Blanc, 13h

  • Michał Czech, Kuba Kokowski, Paweł Migas

Filar Gervasuttiego, 6b+,A0, TD+, 800m, Mont Blanc du Tacul, 11h 45min

  • Michał Czech, Kuba Kokowski, Paweł Migas

Filar Frendo , IV AI4 (60°), 1100m, Aiguille du Midi, 5h 30min

  • Michał Czech, Kuba Kokowski

Modica Noury, III, WI5+, 5a, 800m, Mont Blanc du Tacul, 7h 55min

  • Michał Czech, Wojtek Szulc

Matterhorn Granią Lion AD+, IV+

  • Wojtek Stanek, Łukasz Stempek

Crampon Fute, Tour Ronde N Face AD+

  • Michał Czech, Wojtek Szulc

Chere Gully, II WI3+, Triangle du Tacul

  • Michał Czech, Wojtek Szulc

WIELOWYCIĄGOWE DROGI SKALNE:

MASYW MONT BLANC:

Republiqe Bananiere 6c+, 700m,  Aiguille de la République

  • Michał Czech, Kuba Kokowski, Paweł Migas

Fidel Fiasco 6c+, 350m,  Aiguille de Blaitiere

  • Kuba Ciechański, Paweł Migas
  • Michał Czech, Kuba Kokowski

Tout va mal 6c+, 500m,  Aiguille de Roc

  • Michał Czech, Kuba Kokowski

Majorette Tatcher 6c, 180m,  Aiguille de Blaitiere

  • Kuba Ciechański, Paweł Migas

Chloe 6b+, 300m, Tour Rouge

  • Michał Czech, Kuba Kokowski

Deux Goals 7a, 250m,  Aiguille de Blaitiere

  • Michał Czech, Kuba Kokowski

Guy Anne 6a+, 300m, Pointe des Nantillons

  • Kuba Ciechański, Paweł Migas

Children of the moon 6a+, 350m, Aiguille de Roc

  • Kuba Ciechański, Paweł Migas

AUSTRIA:

Ursprung des Lichts 9, 470m, Zinodl, Gesäuse

  • Karolina Ośka, Michał Czech

Grosse Pleite 8, 700m, Dachl, Gesäuse

  • Karolina Ośka, Michał Czech

Blue Night 9-, 250m,  Kabling, Gesäuse

  • Karolina Ośka, Michał Czech

Steinerweg V, Dachstein, Wilder Kaiser

  • Sabina Franczyk, Bruno Józefczyk

PICOS DE EUROPA:

Filar Kantabryjski 8a+, Naranjo de Bulnes

  • Karolina Ośka, Łukasz Dębowski

DOLOMITY:

Filar Południowy IV, Sas de Stria

  • Radek Popek, Agata Polok

Filar Alpini IV, Piramide di Col dei Bòs

  • Radek Popek, Agata Polok

PAKLENICA:

Albatros 7a, Anica Kuk

  • Karolina Ośka, Dominik Cyran

KAUKAZ:

Szchara północnym filarem 5193m 5B

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki, Mateusz Grobel

Trawers Urali 4273m (4B, 20 godzin)

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki, Mateusz Grobel

Dumała 4681m (3B, 15 godzin)

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki, Mateusz Grobel

Gidan 4184m (2B)

  • Wadim Jabłoński, Damian Bielecki, Mateusz Grobel

WSPINACZKA SPORTOWA:

Karolina Ośka:

Fingerfood 10- RP, Frankenjura, Niemcy

Tequila Sunrise 8a OS, Chulilla, Hiszpania

Cold Steal 8a RP, Klinsey, Anglia

Shuffle Town 8a RP, Adlitzgraben, Austria

Befana Magica 8a RP, Buzetski Kanion, Chorwacja

Asia Kapłańska:

Panoramix VI.4+ RP, Dolina Będkowska

Wahadełko VI.4/4+ RP, Dolina Będkowska

Anka Guła:

Metylowe Opary VI.4 RP, Krzemionki

Mateusz Kądziołka:

Chomeini VI.6 RP, Dolina Kluczwody

Przybycie Pawianów VI.6 RP, Dolina Kluczwody

Gloria Victis VI.5+/6 RP, Okiennik Wielki

Gucci VI.5+/6 RP, Dolina Brzoskwinii

Pawiany Czują Się Świetnie VI.5+/6 RP, Dolina Kluczwody

Gabryś Korbiel:

Pobicie Tytanów VI.5+/6 RP, Dolina Bolechowicka

Trwoga Archeologa VI.5+ RP, Dolina Będkowska

Moce Piekielne VI.5+ RP, Okiennik Wielki

Gorący Punkt VI.5+ RP, Mirów

Przybycie Tytanów VI.5+ RP, Dolina Bolechowicka

Michał Czech:

Hipertrofia Treningowa VI.6 RP, Dolina Kluczwody

Pobicie Tytanów VI.5+/6 RP, Dolina Bolechowicka

Trwoga Archeologa VI.5+ RP, Dolina Będkowska

Nagły Atak Murarza VI.5/5+ RP, Dolina Będkowska

Odlot Małpy VI.5 RP, Dolina Prądnika

Kuba Kokowski:

Płomień i Bat VI.5+ RP, Zakrzówek

Galapagos VI.5/5+ RP, Zakrzówek

Kuba Ciechański:

Wawrzynator VI.5+ RP, Tyniec

Lewarnica VI.5 RP, Tyniec

Marcin Kowalik:

Galapagos VI.5/5+ RP, Zakrzówek

Johny | 25 października 2016 polski związek alpinizmu pza

SAKWA W PZA | jak dołączyć

pzaJak już zapewne wiecie, zgodnie z decyzją zarządu PZA z dnia 18.10.2016 po wielu miesiącach wypełniania papierków i kilkunastu wizytach w urzędach SAKWA dołącza do Polskiego Związku Alpinizmu! Wiąże się z tym kilka zmian w funkcjonowaniu naszego klubu. Prosimy o uważne przeczytanie szczególnie informacji związanej z legitymacjami, nawet jeżeli nie planujesz być członkiem zrzeszonym w PZA.

Członkostwo w Polskim Związku Alpinizmu

  • Wprowadzamy 2 rodzaje członkostwa:
    • „Członek Kandydat”
    • „Członek Zwyczajny”
  • Każdy z dotychczasowych członków SAKWY, który opłacił składkę w wysokości 30 zł jest automatycznie Członkiem Kandydatem
  • Aby stać się Członkiem Zwyczajnym, zrzeszonym w PZA należy mieć status członka kandydata i opłacone składki na następny rok, jeżeli aktualnie jest 4 kwartał roku (jeżeli dołączacie w kwartałach 1-3 wystarczy składka opłacona na bieżący rok). Przede wszystkim jednak należy uzupełnić wykaz przejść:
    • o co najmniej 14 przejść sportowych dróg skałkowych, poprowadzonych z dolną asekuracją w stylu co najmniej RP, w stopniu trudności co najmniej V
    • możliwe jest również zastąpienie przejść skalnych, przejściami z zakresu turystyki zimowej. Wtedy też jedno przejście turystyczne zastępuje 2 przejścia skalne, przy czym w wykazie muszą znaleźć się co najmniej 4 drogi sportowe. Dla przykładu 5 przejść turystycznych i 4 sportowe spełni wymogi aplikacyjne.
    • bądź załączyć w formularzu opisanym w następnym punkcie zaświadczenie o ukończeniu kursu skałkowego ze skierowaniem na kurs taternicki. Wtedy nie musicie wprowadzać waszych przejść w wykaz, ale będzie nam bardzo miło, jak pochwalicie się nimi na SAKWie. 🙂
  • Następnie należy złożyć wniosek w elektronicznym formularzu aplikacyjnym, dzięki któremu Zarząd będzie wiedział, że staracie się o członkostwo zwyczajne. Następnie Wasz wniosek zostanie rozpatrzony (jeżeli tylko spełniliście wymogi opisane wyżej, nie macie się czego bać ;), a o jego pozytywnym, bądź negatywnym rozpatrzeniu zostaniecie poinformowani drogą mailową.
  • Jeżeli otrzymacie informację o pozytywnym rozpatrzeniu wniosku, przelewacie 20 zł na konto sakwy w tytule przelewu podając CZŁONKOSTWO ROZSZERZONE – IMIĘ I NAZWISKO. Po zaksięgowaniu przelewu (może nam to zająć kilka dni) na waszym profilu na stronie pojawi się informacja, że jesteście zrzeszeni w PZA!
  • Nie ma możliwości dołączyć do SAKWy przelewając 50 zł i od razu stając się członkiem zwyczajnym. Musicie przejść przez powyższy proces. 🙂 Poza tym informacja do „osób z zewnątrz” – SAKWA nigdy nie była i nigdy nie będzie klubem internetowym. Nie wysyłamy legitymacji pocztą, nie akceptujemy sytuacji, kiedy ktoś nie będąc członkiem naszej społeczności będzie chciał korzystać z jej przywilejów. Zapraszamy na spotkanie. 🙂

Legitymacje

Aby otrzymać nową legitymację należy w panelu Edytuj profil zaktualizować nasze dane i wgrać zdjęcie do legitymacji. W przeciwieństwie do zdjęcia profilowego na SAKWIe, nie będzie ono widoczne publicznie. Przy okazji zwracamy również uwagę na sprawdzenie aktualności danych w profilu, oraz na możliwość zadeklarowania jakimi sekcjami jesteśmy zainteresowani. Dzięki temu opiekun danej sekcji będzie Was widział w systemie i będzie w stanie lepiej się z Wami skontaktować, bądź pomóc Wam w nurtujących sprawach. OSOBY, KTÓRE NIE WGRAJĄ ZDJĘCIA, NIE OTRZYMAJĄ LEGITYMACJI. Na zaktualizowanie profilu macie czas do 7.11.2016. Po tym czasie oddajemy legitymacje do druku. Nowi członkowie, którzy dołączą do SAKWy po tym czasie, mogą zostać poproszeni o przelanie dodatkowej kwoty za wydanie legitymacji klubowej.

 

(UWAGA – zaprezentowane poniżej wzory legitymacji nie są wersją ostateczną i pewne ich elementy ulegną zmianie)

Członkowie kandydaci otrzymają poniższą legitymację. NIE UPRAWNIA ONA DO PROWADZENIA DZIAŁALNOŚCI WSPINACZKOWEJ W GÓRACH, o czym w widoczny sposób informuje napis „Not a member of UIAA/Nie jest członkiem UIAA”. UWAGA – poruszając się np. zimą w Tatrach Słowackich powyżej schronisk, w razie wylegitymowania, może zostać nałożony na posiadacza takiej legitymacji mandat. Ta legitymacja nie uprawnia również do zniżek na Taborze i innych obiektach PZA. Na jej podstawie natomiast możecie uzyskać zniżki na obiektach i w sklepach współpracujących z SAKWą, możliwość wypożyczania sprzętu klubowego, dofinansowania do wyjazdów klubowych (tylko studenci AGH), oraz zniżki na szkolenia organizowane przez klub. Jest ona również podstawą do uczestnictwa w niektórych wydarzeniach organizowanych przez SAKWę.

legit2p legit2t

Członkowie zwyczajni otrzymają poniższą legitymację. Uprania ona do prowadzenia legalnej działalności wspinaczkowej w górach świata, stanowi podstawę do zniżek na Taborze, w Betlejemce i wielu schroniskach, gdzie honoruje się zniżki klubów wysokogórskich zrzeszonych w UIAA. Oprócz tego wraz z nią funkcjonują inne przywileje, ważne dla członka kandydata.

legit1p legit1t

Johny | 22 października 2016

Chwalmy się!

Chwalmy się!

Zrobiłeś coś niekiepskiego? Padła kolejna cyfra, albo przeżyłeś fantastyczną przygodę? Chcesz podzielić się swoim dniem na forum? Śmiało!

Napisz artykuł  i nie zawahaj się go wysłać do nas.

Nie chcesz pisać, ale lubisz fotografować?  Załóż swoją małą galerię na naszej stronie.

Nie boisz się wystąpień publicznych? A może wręcz przeciwnie?  Dajemy szanse potrenowania mówienia do mikrofonu!

Nie musisz mieć wielkich osiągów, wystarczy zapał i chęć do dzielenia się nim z ludźmi!

Co oferujemy?

  • sławę, chwałę i uścisk dłoni zarządu
  • znak jakości SAKWA pod napisanym artykułem / opublikowaną galerią
  • sale pełną ludzi wiecznie głodnych opowieści o przygodach, ale i wyrozumiałą widownię
  • dobrej jakości sprzęt nagłaśniający
  • afterparty po wystąpieniu

Wymogi techniczne prezentacji: max 90 min

Jeżeli masz więcej pytań, albo gotowy artykuł pisz na: kontakt@sakwa.agh.edu.pl

14799821_10207632765437920_157910050_o_fotor dsc_5553

 

 

Johny | 9 października 2016 AGH Kotlina Kłodzka MTB Nokia rower SPD szalencze zjazdy

Kotlina Kłodzka rowerowo

Trzeba to powiedzieć na głos. Nie samym wspinaniem człowiek żyje. Warto, a wręcz czasem trzeba dać odpocząć palcom i zmusić się do trochę bardziej wydolnościowych wysiłków. Do rowerowych wycieczek górskich (bo o nich będzie mowa) zatęskniłem juz sporo temu. Spora grupa znajomych jeździ na enduro lub szosach i regularnie przypomina mi przez FB o tym, do czego służą dwa kółka. Złożyło się też tak, że zakupiłem nowy rower, więc obiecałem sobie poświęcić conajmniej jeden weekend jesieni na taki rodzaj aktywności.

Po prawdzie, ten mój nowy rower to miała być szosówka. Wskazywały na to wszelkie znaki na niebie i ziemii oraz tabun znajomych którzy zaczęli sobie chwalić ten sport. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu trafił się jednak kolega z pracy, który miał do opchnięcia ciekawego górala. Po krótkich oględzinach zapragnąłem nowej ZABAWKI, a po krótkim teście w Lasku Wolskim uznałem, że… na starą maszynę nigdy więcej w życiu nie wsiadam! Wystarczył jeden zbyt odważny zjazd – wyrasta Ci przed nosem korzeń na 30cm w dół i już jesteś pewien że przelecisz przez kierownicę. Rower jednak płynnie przechodzi przez przeszkodę, amortyzator wybiera całą nierówność. Otwierasz oczy… i jedziesz dalej! Decyzja była podjęta, szosówka musi poczekać.

Dłuższą chwilę zajmuje zmontowanie ekipy w pracy, dogranie terminu i właściwego celu.   W stronę Kotliny Kłodzkiej wyruszamy w ostatni czwartek września, zgodnie z tytułem emaili w których się umawialiśmy: „rowery – izery – sierpień” :). Wyjeżdżamy z Krakowa na 2 samochody. Po drodze szczerze zachwycamy się zachodem słońca nad autostradą. Przejeżdżając do Lądka przez Czechy przytrafia mi się wtopa nawigacyjna. W pewnym momencie był wybór między Pragą a przebijaniem się przez góry i lasy na wprost. Do kwatery do której mieliśmy jakieś 5km w linii prostej i ok 40 drogą… Pierwszym z osiągnięć wyjazdu jest to, że sam przed sobą raz na zawsze przyznaję – mistrzem nawigacji nie jestem i chyba już nie będę 🙁

Dzień 1

W piątek wstajemy o ludzkiej (około 8) porze. Spokojne śniadanko na werandzie, kawka, ostatnie delikatne serwisy w rowerach i w drogę.  Naszym celem jest Śnieżnik – a jakże, najwyższa górka w okolicy. Pogoda dopisuje, my trochę jeździmy, trochę pchamy rowery pod górę, różnie. Spotyka się to ze słusznymi protestami Rafała („w jeździe na rowerze najbardziej lubię jeździć!”). Niemniej, w ogólnym rozrachunku nie jest źle. Sporo terenu jest przejezdne, łapiemy długie szybkie zjazdy na których mój lekki rower trochę za bardzo „nosi”.  W pięknej pogodzie docieramy na szczyt Śnieżnika. Mój niezmienny zachwyt wbudza fakt, jak bardzo „wypierdki” (czyt płaskie zalesione górki bez 500m ścian skalnych) potrafią dać po garach. Na szczycie jedynym minusem są stalowe pozostałości po wieży widokowej która ze starości rozpadła się gdzieś w latach ’70. Zjazd z z piku do schroniska jest całkiem ciekawy- techniczny, do tego stopnia że miejscami po prostu odpuszczamy- pewnie da się to zjechać w całości, jednak jest nam wręcz szkoda rowerów. Po szybkim obiedzie zjeżdżamy do Stronia. Szybkie zjazdy pokazują kto przejeździł sezon, a kto na rowerze jeździł tylko czasem i tylko do pracy… W rezultacie, zjeżdżam trzymając się klamek hamulców podczas gdy reszta ekipy śmiga z prędkościami zdrowo przekraczającymi 60km/h. Pogardę dla śmierci można prezentować nie tylko przy wspinaniu czy w górach wysokich 🙂

W Stroniu Śląskim spędzamy chwilę na naprawieniu butów do SPD. Michał właśnie się przerzucił na nowy system (zawsze używał nosków). Gdzieś pod szczytem Śnieżnika zgubił jedną śrubę i trzeba było znaleźć sklep metalowy :). Trzeba też powiedzieć, że uczenie się SPDów zawsze jest bolesne. Dla tych, którzy już przez to przeszli, glebowanie ze stójki wzbudza wesołość przemieszaną z głębokim zrozumieniem. Dla tych, którzy wciąż jeżdżą na platformach zwykle jest to „zbędne ryzyko”. Ja jedynie się cieszyłem , że mogłem służyć dobrą radą, która zawsze brzmi tak samo: „jak już lecisz – chroń twarz!”.

Żeby do kwatery nie jechać asfaltami, decydujemy się  „zwiedzić” jeszcze jeden szlak… o długości kilkunastu km i deniwelacji conajmniej 500m. Tutaj lekki rower jest absolutnym kilerem – do wiatki oznaczającej koniec podjazdów dojeżdżam pierwszy, choć Rafał daleko za mną nie był. Reszta chłopaków oddycha z wyraźną ulgą gdy zostają już tylko spokojne/szaleńcze (niepotrzebne skreślić) zjazdy w dół. Ja… no cóż. Na jednym z ostatnich zakrętów o mało nie wpadłem do stawu, bo z braku zaufania do wąskiej opony zamiast skręcić na mostek decydowałem się gwałtownie wytracać całą prędkość 🙂

dystans ~75 km, +2000m, czas 8h, prędkość max ok 65kmph.

Dzień 2

Wybieramy się na ścieżki rowerowe po stronie czeskiej, z ogólnym celem dostania się do Javornika i zwiedzenia Skalnego Wąwozu nad Lądkiem Zdrojem. Solidne podjazdy zaczynają się tuż za naszą kwaterą, jednak resztę dnia spędzamy na zupełnie przystępnych ścieżkach rowerowych – trochę góra, trochę dół, trochę szutra, trochę wszystkiego. Bardzo przyjemnie. W w połowie dnia, w Javorniku wcinamy obiad i walczymy z równie solidnym podjazdem co na koniec dnia wcześniejszego. W jego trakcie kolano odmawia mi posłuszeństwa, co znaczy że kolejne 30-40km przejadę w trybie „lewą nogą cisnę-prawą byle zakręcić korbą”. Na Przełęczy  Lądeckiej robimy krótki wypad na rzeczony Skalny Wąwóz. Oczywiście moje wyobrażenia leżały gdzieś między Bolecho a Słonecznymi, rzeczywistość jednak….Cóż.  W rzeczywistości zjechaliśmy z 200m w dół, po czym odwróciliśmy się na pięcie, zaczęliśmy pchać rowery pod górę i wtedy zobaczyliśmy skałki…

Wynajdujemy kawałek trasy przez górki, żeby nie musieć kręcić asfaltu od Lądka do Bielic. W trakcie szybkiego zjazdu pomijamy jeden (podobno narzucający się) zakręt i wypadamy na asfalt tuż przed Stroniem. Nie ma uproś, do kwatery zostało nam solidne 16km i 150m w górę. Te 16 km to zaledwie 3 miejscowości i jakieś 30-40 domów do minięcia. Z zepsutym kolanem jednak walczę o co drugi obrót korby, zatrzymuję się co chwilę, rozważam spacer obok rowera (na który nie pozwalają mi resztki godności). Za tablicę z nazwą miejscowości przewozi mnie kolarska zasada #79 („Do tablic z nazwami miejscowości ścigamy się jak na premiach. Jeśli już się nie da – przynajmniej udajemy.”) Za samą tablicą mijam też dom o adresie Bielice 1. Poddaję się 2-3km dalej, przy adresie Bielice 6, jakiś kilometr od kwatery. Rafał zdążył za ten czas odpocząć i wsiąść w auto, żeby mnie zgarnąć z trasy 🙂

Dystans 70km, +1600m, czas 7h, prędkość max wg GPS 55kmph

 

 

Dzień 3

Pomimo różnych poważnych medyczno-szamańskich zabiegów (rozciąganie, solidny obiad, piwo, maść przeciwbólowa itp) kolano do użytku nadaje się średnio. Pieprzy się też pogoda, więc przynajmniej przez chwilę mam nadzieję, że uda się uniknąć kręcenia. Ostatecznie deszcz jest raczej delikatny, więc moje nadzieje spełzają na niczym i – udajemy się na Ścieżki Rychlebskie. Jest to mekka downhillowców i bardzo popularne miejsce wśaród wszystkich kolarzy górskich. Decydujemy się zwiedzić „Superflow” czyli bodaj najtrudniejszy z tamtych szlaków. Już od pierwszych metrów zaskakuje mnie świetne przygotowanie szlaku. Szerokie, dłużące się, łatwe szutry pod górę odpuszczam, ale kilka technicznych podjazdów jest tak kapitalnych, że nie umiem sobie odmówić. Nie przejeżdżam wszystkiego, ale podjazd po drewnianych podestach przetykanych płaskimi kamieniami i glebą jest tak kapitalny, że wiem, że muszę tam wrócić! Zresztą, zjazdy są równie eleganckie i w pełni rekompensują wyciśnięte bólem łzy 🙂 świetnie przygotowane hopy, bandy, czujne przejazdy po drewnianych mostkach, drewniane mostki z hopami.., wszystko, o czym marzy typowy „adrenaline junkie”. Chłopaki wybierają się jeszcze na drugą, łatwiejszą pętlę, którą ja odpuszczam w imię zdrowia i poczytania paru stron książki.

Dystans 18km, +500m, czas 2h, Vmax pomijalne 🙂

Podsumowując. Jeśli ktoś szuka fajnego miejsca na rower, które nie będzie typowymi Beskidami – Kotlina Kłodzka jak najbardziej go zadowoli. Dojazd specjalnie daleki nie jest (zdecydowanie bliżej niż np w Izery), szlaki „przejezdne”, terenów sporo, jest co robić. Jeżeli ktoś jedzie tam, żeby znaleźć uzasadnienie dla zakupu nowego rowera – też się nie zawiedzie. Jeśli ktoś szuka miejsca, gdzie może się nauczyć jeździć w SPD… No cóż, do tego nie ma idealnego miejsca, jest to ból który po prostu trzeba przetrwać 🙂 A w razie skasowania kolana – zawsze zostaje wspinanie po przewieszeniach do końca sezonu ; )

 

 

Za nami druga edycja taternickiego zgrupowania naszych klubowiczów! Podobnie jak w zeszłym roku, termin przypadł na ostatni tydzień taboru w sezonie.

Znając uroki tatrzańskiej pogody, śmiało można stwierdzić, że i tym razem się udało. Przez większość dni dominowała pewna i słoneczna pogoda, choć zdarzały się też burze. Frekwencja na tegorocznym zgrupowaniu tylko potwierdza jak wielu naszych klubowiczów wspina się w Tatrach. Tabor był nasz;)

Pomimo że wiele osób jest teraz w rozjazdach, wspinając się w różnych miejscach, tak wielu znalazło czas by choć na chwilę wpaść na tabor. Miło było spotkać się we wspólnym gronie i pójść razem na wspinanie. Towarzyskie pogawędki do póznej nocy przy butelce czegoś mocniejszego, połączone z imprezą na zakończenie taboru, to wszystko złożyło się na bardzo fajnie spędzony czas.

W czasie tego zgrupowania padło sporo ciekawych i różnorodnych przejść przejść. Były przejścia na najwyższym poziomie (pierwsze kobiece przejście Filara Kazalnicy i Wariantu R!), graniówki, łańuchówki, klasyki na Mnichu i ambitna turystyka. Warto dodać, że dla niektórych to dopiero pierwszy lub drugi sezon tatrzański a szybko i w eleganckim stylu pokonują kolejne tatrzańskie klasyki, pozazdrościć progresu 🙂

Podczas zgrupowania udało się przejść:

Mnich:
Rokokowa Kokota (IX) – Karolina Ośka PP 2 pr.
Sprężyna (VII-) – Marcin Gromczakiewicz – Tomek Rodzynkiewisz OS, Wojtek Anzel – Wojtek Taranowski OS, Gabryś Korbiel – Anka Guła OS
Wacław Spituje VI+ – Marcin Gromczakiewicz – Tomek Rodzynkiewicz – Wojtek Stanek OS
Rysa Hobrzańskiego (VII-) + Międzymiastowa(VI+) – Marcin Gromczakiewicz – Tomek Rodzynkiewicz OS
Rysa Hobrzańskiego (VII-) + Zacięcie Kosińskiego (VII) – Wojtek Anzel – Karol Legaszewski Flash
Seven Up (VII) – Gabryś Korbiel – Anka Guła OS, Wojtek Anzel – Adam Wojsa OS/A0
Droga Fereńskiego (VII/VII+) – Kuba Kokowski OS, Gabryś Korbiel OS
Rysa Marcisza (VII-) – Gabryś Korbiel OS, Anka Guła OS,  Piotrek Pietrzyk AF
Międzykancie (VII) – Jakub Kokowski – Jacek Kaczanowski OS
Folwark Montano (VIII+) – Gabryś Korbiel – Anka Guła OS
Andromeda (VII) – Gabryś Korbiel OS
Kant Hakowy (VII) – Anka Guła – Wojtek Stanek OS, Karol Legaszewski – Wojciech Anzel OS
Kant Hakowy (1 wyciąg – VI+) – Wadim Jabłoński OS
Wariant R (IX-) – Karolina Ośka – Gosia Grabska RP
Wachowicz + Wariant R + Wariant Nyki (VIII) – Karolina Ośka – Michał Czech OS/RP
American Beauty (VIII+) – Marcin Kowalik – Lucas Harazin OS, Jacek Kaczanowski – Tomasz Ługowski AF (na ostatnim wyciągu)
Orłowski (V) – Piotrek Pietrzyk OS?
Międzymiastowa (VI+) – Wojciech Stanek – Adam Wojsa OS, Łukasz Stempek – Tomasz Głuszak AF
Przez Płytę + ostatni wyciag Klasycznej (IV) – Łukasz Stempek solo w górę i w dół;)
Kant Klasyczny (VI-) – Łukasz Stempek – Tomasz Głuszak OS
Zacięcie Mogilnickiego (V+)  – Łukasz Stempek OS

Mniszek:
Superdiretissima Mniszka (VII+) – Karol Legaszewski – Wojtek Taranowski A0

Kazalnica:
Filar Kazalnicy (IX+) – Karolina Ośka – Gosia Grabska RP – pierwsze kobiece przejście!
Piękny Umysł (VII+) – Michał Czech – Kuba Kokowski OS/RP
Próba na Wędrówce Dusz (IX+) – Karolina Ośka – Kuba Kokowski – wycof znad Wielkiego Okapu

Grań Morskiego Oka od Owczej Przełęczy do Wrót Chałubińskiego (IV) – Wadim Jabłoński – Wojtek Anzel w 11h 8 minut OS!
Filar MSW od Białego Siodełka (V) – Łukasz Stempek (wraz z Tomaszem Urbańskim) OS

Dodatkowo Ania Serwata, Mikołaj Maślanka i Artur Sosnal weszli na Mięguszowiecki Szczyt Wielki Drogą po Głazach.

Johny | 7 września 2016

Grań Moka

Przydarzył mi się wyjazd na nieco przedłużony weekend do MOKa. W obliczu odwołanego wyjazdu w Dolomity i akurat trwającego Zgrupowania Taternickiego SAKWY stwierdziłem, że na brak partnerów wspinaczkowych i pogody narzekać nie będę mógł. Z różnych powodów pierwsze dwa dni spędziłem na Mnichu,  robiąc po jednej drodze dziennie, nareszcie podnosząc swoje życiowe cyferki (najlepsza droga w Tatrach, najlepsza „na własnej” i takie tam). Nie, żeby nie było to fajne – lajtowe wspinanie z przyjaciółmi, dobra pogoda, lita skała… Ostatecznie jednak trzeba przerwać sielankę i zrobić coś… „w Tatrach”! Niestety, informacje od Kuby i Karoliny z Kazalnicy wskazują, że raczej będzie tam mokro i nie ma co się pchać. Wraz z dojazdem na tabor Michała, otwiera się trochę nowych opcji.

Michał przyjechał zrobić coś na Zerwie, albo dać się namówić Karolinie na jakieś ekstremy na Mnichu, albo… przebiec solo grań MOKA. O Grani od kilku dni mówi zresztą też Łukasz. Ja sam rozmawiałem o tym celu z Michałem Gabzdylem jakiś tydzień wcześniej schodząc z Galerii Gankowej… Innymi słowy – szybko podłapuję temat i ostro próbuję Michała namówić. Wódka się leje, ludzie się przekrzykują, ilość kombinacji” kto z kim i gdzie” ciągle rośnie. Ostatecznie Michał decyduje się z Kokosem na Kazalnicę, a ja… dobieram szpej z Wadimem. Po cichu „wykolegowujemy” Łukasza z wycieczki… Parę minut po północy wszystko mamy gotowe i idziemy spać.

Pobudka niecałe 4h później nie jest łatwa. Czuć jeszcze trudy imprezy, kubek najpierw kawy, a potem herbaty nie pomaga. Dopiero  po wypiciu miski (!) wody z izotonikiem zaczynam odzyskiwać przytomność 🙂 W pierwszych promieniach słońca zaczynamy podchodzić pod Czarny Staw. Odbijając ze szlaku w lewo w stronę Owczej Przełęczy „podziwiamy” turystów śpiących pod… folią malarską 🙂 Przedzierając się przez kosówki i pionowe trawniki (trzymają!) osiągamy przełęcz o zaskakującej dla nas samych porze.We właściwą drogę ruszamy o 7:15.

 

Pomimo tego, że na początku jest łatwo – od razu ubieramy na siebie uprzęże i sprzęt. Chwilę później, jak teren się utrudni tylko wyciągniemy z plecaka parę metrów liny którymi się zwiążemy. Ku naszemu zdziwieniu, razem z trudnością pojawiają się spity: „Metallica jakaś czy co?!” Trójkowy na oko trawers z Doliną Żabią Białczańską pod nogami, po płytach, w butach podejściowych jest conajmniej… zajmujący. Mój rozpęd „wyhamowuje” uskok ze stanowiskiem zjazdowym. Przez chwilę kombinuję, czyby się nie zewspinać, ale wolę pokazać teren Wadimowi. Wspólnie decydujemy zjechać, zwłaszcza że wygląda na to, że 12m liny między nami wystarczy (nie trzeba wyciągać więcej z plecaka). Wadim zjeżdża pierwszy i… zaczyna się histerycznie śmiać. „Tu się można nieźle oszukać!” – taki wniosek wyciągamy z okapiku który podcina głaz, tworząc sporą przewieszkę.

 

 

Poniżej zjazdu teren znów prowadzi pod górę, choć trudności przedstawia raczej „żwirowe”. Chowamy linę do plecaka i naginamy „jak puszcza”. Oczywiście powoduje to, że ominiemy kilka obiektów w Grani, w tym Żabie i Kopę Spadową. Gdzieś w okolicy Kopy znów wyciągamy linę z plecaka, bo wydaje się że będzie potrzebna. Znajdujemy jednak obejście półkami (pod ścianą Kopy, od strony Moka) i głównie drżymy, żeby w parchatym żlebie nie zrzucić kamienia i nie uciąć pożyczonej liny. Po raz setny już przechodzę na stronę słowacką, robię delikatny trawers i kominkiem do góry. Czuję, że jest blisko szczytu, nie wiem tylko… którego dokładnie! Kominek rusza się dosłownie cały, jedyną litą ryskę wykorzystuję na iluzoryczną protekcję. Po chwili stoję w słońcu na szczycie. Rzut oka dookoła – „w kierunku jazdy” mam przed sobą jedną przełęcz i tłum ludzi na szczycie. Wątpliwości się rozwiewają – stoimy na Niżnych Rysach. Minęło 2h40min od startu z Przełęczy.

 

Oczywistym jest, że na Rysach nie zatrzymamy się nawet na minutę, dlatego też już teraz robimy 30min przystanek – kabanosy, czekolada, picie itd. Podziwiamy widoki, bo jednak panorama od Łomnicy, przez Gerlach, Galerię Gankową aż po Mięgusze musi robić wrażenie. Nie bez powodu zresztą wymieniam tylko te szczyty. Generalnie drogę robimy OSem – z obiektów tej Grani, Wadim był w życiu na Rysach, ja jeszcze – na Przełęczy Pod Chłopkiem. Z opisu/topo – mamy tylko pożyczony od Michała fragment Cywińskiego „jak trafić na Owczą” (bo pozostałe elementy Grani Michał zna…) Topografia absolutnie nie jest naszą mocną stroną. Do tego stopnia, że gdzieś po drodze przez chwilę zastanawialiśmy się, dlaczego Hińczowa Przełęcz i Hińczowa Turnia nie są po tej samej stronie masywu Mięguszy?!

Schodząc z Niżnych Rysów odkrywamy delikatnie pod szczytem, po słowackiej stronie piękny hotel – kolebę, w której nawet jest stara karimata 🙂 Dobrze wiedzieć, na wypadek jakiejś draki po wspinaniu na Spadowej albo Niżnych Rysach (zwłaszcza w zimie…) Przez Rysy przebiegamy, oczywiście wzbudzając conajmniej zainteresowanie turystów. Dopiero za moją namową Wadim odbija do szczytu, jednak z racji czarnych tłumów nawet nie próbujemy docierać do krzyża. Nie odklepawszy piku zaczynamy radośnie zbiegać granią w stronę Żabiego Konia. Za sobą słyszymy delikatne zdziwienie i konsternację naszym tempem 🙂 Sprawny marsz w dużej ekspozycji, przechodzący w podbiegi lub zewspinywanie się w dół sprawia nam wielką przyjemność. Do uskoku przed Żabim Koniem docieramy dokładnie w momencie, kiedy zespół startujący w drogę chce ściągnąć linę ze stanowiska zjazdowego. Wadim uprasza ich najpierw o to, żebyśmy mogli zjechać po ich linie, a potem – wyprzedzić. Dzięki temu oszczędzamy jedno klarowanie liny, ale wprowadzamy do stylu działania elementy kateringu 🙂

Przez grań Żabiego Konia przejeżdżamy jak czołg. Związani krótkim odcinkiem liny robimy wszystko na lotnej, wymijając jeszcze jeden zespół i doganiając na piku kolejny. Jest dokładnie godzina 12:00. Faktycznie, miejsce jest piękne i absolutnie warte swojej legendy. Wypraszam od Słowaków łyka wody i zanim koledzy ze startu drogi skończą pierwszy wyciąg – już rozpoczynamy zjazdy z tasiemek. Jak się okazuje, liny wystarcza na styk. Z tego miejsca – podziękowania dla Karo za posiadanie i wypożyczenie żyły 80m! Podobno mając krótszą linę da się też zjechać – robi się to bardziej do prawej (orograficznie) no i korzysta się z łańcucha a nie tasiemek.

 

Przez chwilę zastanawiamy się jak podejść na ŻTM – teren ściśle granią nie rokuje na poniżej IV. Trawersujemy w lewo i pakujemy się do kominka, o którym Michał zawsze wyraża się słowami „można obsrać zbroję”. My jakoś tego nie zauważamy – liczymy tylko, że za kominkiem teren nas puści. Już po raz któryś dzisiaj, po wyjściu za winkiel ukazują się nam pastwiska którymi można popylać. Idziemy po stronie słowackiej. Początkowo napieram w stronę grani, ale Wadim odciąga mnie do lewej, więc „jakoś tak” na Żabią Turnię Mięguszowiecką ostatecznie nie wchodzimy. Systemem półek docieram do miejsca, gdzie wspina się słowacki zespół. Krótka rozmowa i uświadamiam  sobie, że jesteśmy pod szczytem Wołowej Turni. Jeszcze tylko pytanie o trudności nad nami – napotkany Słowak mówi że II-III. Nasza reakcja pt „eeee to luz, to lecimy, cześć!” (oczywiście na żywca) znów wywołuje konsternację 🙂

Za Wołową Turnią naprawdę zaczyna nas łapać kryzys. Jestem głodny, chce mi się pić, coraz bardziej powłóczę nogami. Bezwstydnie zbaczamy z grani na stronę południową, żeby łapać łatwiejszy teren. Obiecujemy sobie „obiad na MSC”, tylko że… ten MSC jakoś nie chce się zbliżać. W którymś momencie zastanawiamy się, „czy na tego żandarma mamy wchodzić” i „przecież nie będziemy zaliczali wszystkich pipantów w grani!”. Na szczęście zwycięża poczucie przyzwoitości i Hińczową Turnię jednak zdobywamy 🙂

Przystanek na Czarnym Mięguszu przyjmujemy  z prawdziwą ulgą. Jest ok godziny 1400. Planując wycieczkę, o 14 mieliśmy mieć checkpoint na Przełęczy Pod Chłopkiem, więc jesteśmy trochę w plecy. Ale zmęczenie ostatniego odcinka naprawdę spowodowało, że traciliśmy czas. Decydujemy się zjeść większość zapasów, żeby mniej nosić i trochę podnieść poziom energii. Napotkany taternik częstuje nas kolejnym łykiem wody. Na koniec Wadim wyciąga cukierki miętowe, które okazują się świetnym patentem – przynajmniej przez chwilę uczucie pragnienia jest trochę mniejsze. Przed Przełęczą pod Chłopkiem znów olewamy zjazd i się zewspinujemy.

Grzejąc w stronę Pośredniego Mięgusza nachodzi mnie refleksja sprzed 4 lat. Jak to człowiek się rozwija…

Stoję na grani, związany liną, przelot z taśmy zarzucony na turnię obok. Żeby się przedrzeć, trzeba złapać turni przed sobą, zrobić krok nad przepaścią ziejącą naraz z Polski i Słowacji i się przewinąć. Dzień wcześniej zrobiliśmy z kolegą Orłowskiego na Mnichu w jakieś 5h. Stanowisko jakieś słabe, mocno kierunkowe i w ogóle to wieje wiatr… Wycofujemy się! Przelotu nie obciążyłem więc OS wciąż może kiedyś zaliczę, co nie?! 🙂

Dziś nie dość, że nie jestem związany liną, nie dość że nie mam baletek, to jeszcze przebiegając w tym samym miejscu rozmawiam z jakąś dziewczyną o wyższości turystyki nad wspinaniem w obliczu skręconej kostki 🙂 Za Pośrednim Mięguszem z kolei spotykamy Piotra Xięskiego z partnerem. Piotr pyta Wadima kiedy wpłynie sprawozdanie z Kaukazu… Jak to w zwyczaju, Z Igły Milówki nie zjeżdżamy tylko się zewspinujemy. Partner Piotra blednie, kiedy na pytanie „czy nie macie liny” słyszy lekceważące „mamy, ale nie chce nam się wyciągać bo zjazdy zajmują czas”. Kilka ruchów w dół po małych krawądkach, w „adidasach”, po całym dniu wycieczki i – jednak – w ogromnej ekspozycji podgrzewa atmosferę na tyle, że się opamiętujemy i na Mięguszowiecką Przełęcz Wyżnią zakładamy zjazd. Wypijamy napój energetyczny (jak się okazuje – kofeina pomaga zwalczyć resztki kryzysu spod MSC).  Potem szybko i znów na lotnej przechodzę Komin Martina (w adidasach wydaje się naprawdę trudne i przelotów natkałem niemało!). Stojąc „na żwirze” patrzymy sobie z Wadimem w oczy i znaczącym tonem wypowiadamy tylko pewne brzydkie słowo… Spoglądamy na grań od MSP i jeszcze raz powtarzamy głośno i wyraźnie – „Pałka była przegięta!”. Nie odważyliśmy się rozwiązać niemalże do Hińczowej Przełęczy 🙂

 

 

Do „Ministerstwa” liczyliśmy się dostać jakoś po 1600. Meldujemy się 10minut wcześniej (1550) i wlewa to w nasze głowy realną nadzieję na ukończenie wycieczki. W ramach wytłumaczenia turystom tego, co robimy wyciągam palec w kierunku północno-wschodnim: „idziemy granią od tamtąd”. Otrzymujemy od nich kubek herbaty. Nasze miny musiały być naprawdę nietęgie, bo widząc je, Kolega bez pytania nalewa nam drugi kubek! 🙂 Był to jednak ostatni przejaw kateringu na naszej trasie.

Legendy o zejściu z Mięgusza nie dają nam spokoju. Z tego powodu wybieramy obejścia (zamiast ostrza grani),  nie rozwiązujemy się z liny i co chwila robimy zdjęcia, żeby przed zimą mieć dokumentację zejścia. Z bliżej niezrozumiałego powodu, we właściwym miejscu zjazdu NIE zakładamy i zamiast tego rzeźbimy III-IV ścianki w adidasach, w dół, związani liną ale jakoś tak… bez przelotów. Mijamy „półkę ze świeżym obrywem” i już po chwili podziwiamy widok „Hińczowej Wprost” i Morskiego Oka prosto pod nami. Wykorzystujemy jednak ten moment tylko na to, żeby się rozwiązać i gnać dalej. Nareszcie znów przez chwilę możemy się poruszać granią i do zbaczania zmusza nas dopiero uskok nad Przełęczą pod Zadnim Mnichem. Tutaj, nauczeni doświadczeniem przez chwilę szukamy zjazdu. Znajdujemy tylko jeden stary hak, z którego zjechać się nie ważymy. Przez chwilę namawiam Wadima na Zadniego Mnicha, ten jednak przekonuje mnie, że zrobienie tej grani w 10h będzie o wiele fajniejszym wyczynem… Szybciutko przechodzimy grań Ciemnosmreczyńskiej Turni, słysząc… ludzi na Mnichu (którzy komentowali naszą obecność. Magia!)

Tuż przed Przełęczą nad Wrotami zaliczamy kolejny zjazd (nie, nie odważyliśmy się zewspinywać). Skończywszy zjazd wrzucamy do plecaka linę w postaci makaronu („przecież już nie będzie potrzebna!”). Nastrój finiszu udziela się już na całego i ostatnie metry grani przebiegamy. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy tuż przed Wrotami Chałubińskiego… napotykamy zjazd! Wyciągamy i klarujemy linę, która oczywiście schłamiona jest na maksa. Gdyby którykolwiek z nas, kiedykolwiek był na Wrotach Chałubińskiego, pewnie oszczędzilibyśmy ze 2 minuty na tej operacji… Ale OS to OS 🙂 Zjeżdżam jako pierwszy i wołam do Wadima, żeby się wypiął i biegł odklepać czas przy słupku geodezyjnym.

jest godzina 18:22. Zrobiliśmy Grań w 11h8minut.

Schodzimy zadowoleni i dumni z siebie, z lekkim niedowierzaniem przeżywając Przygodę jeszcze raz. W szale bitewnym konkludujemy, że zrobiliśmy drogę w czasie minimalnie ponad 10h, tyle też wpisujemy do książki. Nie dociera do nas, że tych godzin było jednak 11!! 🙂  Dochodząc do rozejścia szlaku na Szpiglas patrzę w prawo na Grań i… wybucham histerycznym śmiechem. Co-za-hektar-drogi!  W schronisku kupujemy zimne piwo, które wypijamy patrząc na całą Grań i czołówki które właśnie zapalają się w różnych miejscach MOKA, w tym – w ścianie MSW… Ależ fajnie było wrócić za jasności.

 

 

Fakty

3.09.2016. Grań Morskiego Oka, od Owczej Przełęczy do Wrót Chałubińskiego;  z pominięciem  Żabich Czub, Kopy Spadowej, Rysów (tłumy na samym szczycie… :)) oraz ŻTM. Czas 11h8minut. Wadim Jabłoński  i Wojtek Anzel

Sprzęt:

5 friendów (BD niebieski  – zółty), 5-6 kości offsetowych, 8 ekspresów górskich, parę taśm, lina 80m (przydatna w zjazdach z Żabiego Konia, choć jak zjechać z łańcucha to podobno wystarczy 60m); baletek brak, wody po 2L.

Pomoc z zewnątrz: 1x zjazd na cudzej linie, po 3 łyki wody 🙂

Johny | 22 lipca 2016 Blue Night czech Dachl Gesäuse Große Pleite Kalbling ośka Ursprung des Lichts Zinödl

Gesäuse

Pomysł na wyjazd do Gesäuse zrodził się w zimie. Siedząc w domu ze złamaną nogą, znudzony przeglądałem stare numery Gór. W jednym z nich natrafiłem na artykuł Magdy Drozd i Adama Rysia opisujący ten rejon. Duże ściany, długie i skomplikowane podejścia, północne wystawy i przede wszystkim mała popularność i dzikość  – trzeba przyznać – brzmiało fantastycznie. Przeglądając angielskie tłumaczenie przewodnika Xeis Auslese moją uwagę zwróciła droga Anima Mundi na północnej ścianie Dachl – 400m ciągowego płytowego wspinania o dziewiątkowych trudnościach – cel idealny. Opowiadając o tym na którejś z imprez klubowych wzbudziłem zainteresowanie Karoliny, której pomysł na zrobienie takiej drogi bardzo się spodobał. Lepiej chyba trafić nie mogłem! W kwietniu dostałem zaproszenie na FB na prezentacje w KW Kraków o wspinaniu w Ameryce Południowej, którą mieli prowadzić własnie Magda i Adam – autorzy wspomnianego artykułu o Gesause. Mimo że następnego dnia z rana ruszałem na majówkę do Chamonix, postanowiłem znalezć chwilę czasu. Udało się zdobyć sporo cennych informacji i pożyczyć przewodnik. Wszystko zapowiadało się doskonale, aż pewnego dnia pod koniec maja dostaliśmy informacje o dużym obrywie na Dachlu, w wyniku którego wspinanie po Anima Mundi stało się niemożliwe. Mimo to zdecydowaliśmy się pojechać i wspinać po innych drogach, przecież ścian tam pod dostatkiem 🙂 Dodatkowo traktowałem to jako fajny trening zarówno dla siebie jak i Karoliny, pod kątem dalszych planów na to lato.

Gdy pierwszego dnia pod wieczór dotarliśmy na miejsce, muszę przyznać że mur północnych ścian masywu Hochtor wyglądał naprawdę imponująco. Następnego dnia wybraliśmy się na krótką i w pełni ubezpieczoną drogę Verticale na północnej ścianie Zinodl. Myślę, że byłaby to całkiem fajna i przyjemna droga, gdyby nie to, że wiodła największym ściekiem na ścianie. Zapewne pomimo sporej ilości mokrej skały drogę udałoby się ukończyć,  ale ostatecznie musieliśmy się wycofać z powodu nadchodzącej burzy. Mimo to udało się coś poruszać i rozwspinać w tutejszej skale.

Następny dzień był typowym dniem po przejściu frontu. Chłodne powietrze, wiatr i lekka mżawka od rana. Postanowiliśmy powspinać się po jakiejś blisko położonej ścianie, która w miarę szybko wyschnie. Idealna do tego celu wydawała się zachodnia ściana Kalbling. Z racji tego, że z godziny na godzinę pogoda miała się poprawiać, a dojście pod ścianę od schroniska zajmuje godzinę, z parkingu wystartowaliśmy około 12. Wybraliśmy dodatkową godzinę podejścia, zamiast wydawać 7 euro na wjazd samochodem. Niedługo pózniej gratulowaliśmy sobie sprytu, pomykając stopem serpentynami do schroniska 🙂 Wybór padł na najtrudniejszą tamtejszą drogę – Blue Night o trudnościach 9-. Temperatura była dość niska i wiał chłodny wiatr, ale wspinało się bardzo dobrze. Poza tym lita skała i dobra asekuracja, a na sam koniec w nagrodę wyszło słońce 🙂 Sprawne wspinanie i zjazdy, oraz flash na kluczowym wyciągu sprawiają że już o 19 jesteśmy pod ścianą.   Na zejściu do samochodu zemścił się na nas wyjazd do góry stopem, bo schodząc ścieżką na skróty nie doszliśmy do właściwej drogi, lecz do nowo wybudowanej, której nie było na naszej mapie. Gdy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, to zamiast wrócić wybraliśmy (a właściwie to ja wybrałem 🙂 ) wariant wprost przez krzaki, co dało dodatkową godzinę błądzenia w krzonie, szczęśliwie zakończoną przed zmrokiem w samochodzie 🙂

Następny dzień miał być jedynym dniem pewnej pogody, zanim znów zrobi się burzowo. Postanowiliśmy to wykorzystać i mimo, że był to trzeci dzień wspinania z rzędu, zdecydowaliśmy się pójść na długą drogę. Wybór padł na Große Pleite o trudnościach 8 na północnej ścianie Dachl.  Parę minut po 6 wystartowaliśmy z parkingu. Byliśmy zaniepokojeni ostrzeżeniami na podejściu że szlak którym mamy wracać  – „Petternpfad” –  jest nieczynny z powodu obrywu sprzed miesiąca i nie zaleca się wspinania na Dachlu. Postanowiliśmy zatem wstąpić do schroniska, by zapytać o naszą drogę i możliwość zejścia. Z rozmowy z gospodarzem wynikało że można śmiało napierać. Około godziny 9 docieramy pod ścianę, a właściwie to „przedścianie”. I tu zaczynają się problemy, bo nie jest wcale takie oczywiste, w którym miejscu mamy rozpocząć nasze wspinaczkowe podejście. W wielu miejscach skała jest mokra, krucha i zarośnięta. Chodzimy pod ścianą w jedną i w drugą stronę, aż w końcu udaje się dostrzec stalowe poręczówki kilkadziesiąt metrów nad głową. Pokonujemy skalny teren i po mokrych poręczówkach z lejącą się za kołnierz wodą napieramy do góry. Start drogi wydaje się już blisko, ale idziemy i idziemy, a co chwilę do pokonania jakaś ścianka, kominek lub zaciątko. Trzeba być ostrożnym bo skała jest krucha, a ewentualne odpadniecie może mieć ostateczne konsekwencje. Znużeni w końcu docieramy do miejsca, w którym startuje droga i gorąco liczymy na to, że wspinanie po niej warte będzie takiego podejścia.  O 11:50 wbijam się w pierwszy wyciąg. Na początku skała jest krucha i wszystko się rusza, na szczęście co jakiś czas pojawiają się spity i widać, że wyżej będzie już tylko lepiej. Kolejny wyciąg to fajne siódemkowe zacięcie, jakość skały z każdym metrem robi się coraz lepsza, a metrów szybko przybywa. Wydaje się że wyżej będzie już tylko przyjemne zasuwanie w super litej skale. Przychodzi kolej na prowadzenie Karoliny. Zasuwając na drugiego nagle czuję że zaczynam się obsuwać razem ze skałą po której się wspinam, po nogach przelatuje mi blok wielkości szafy i z hukiem roztrzaskuje się w podejściowym żlebie. Okazuje się, że urwałem półkę stanowiskową ze stanowiska, które Karolina pominęła łącząc 2 wyciągi. Dodatkowo robiąc wahadło z zewnętrznej kieszeni plecaka wypada butelka z wodą, co oznacza, że na resztę drogi zostało nam po łyku z praktycznie pustej drugiej butelki. Ta przygoda w połączeniu z dużym obrywem sprzed miesiąca niezbyt dobrze wpływa na psychę. Staramy się zmobilizować i napieramy do góry.

Gdzie tylko można łączymy wyciągi w dłuższe, ale często jest to bardzo trudne, bo przebieg drogi jest nieco wyszukany i nie do końca logiczny. Plącze nam się lina, a chwilę pózniej łapię zapych i muszę się cofać. Już wiemy że o dobrym czasie możemy na tej drodze zapomnieć. Niektóre miejsca wskazują, że mogły tam być już obrywy podobne do tego, który przydarzył się nam. Na jednym z wyciągów za 6- Karolina nie jest w stanie ruszyć płytą do góry po spitach (jedyne chwyty to fakery na pół paliczka), w końcu obchodząc ją słabo asekurowalną ryską obok, a długie pętle w spitach mogą wskazywać że obecnie zespoły robią ten odcinek hakowo. Musimy się spieszyć bo robi się ciemno. Jedzenie i picie już dawno się skończyło, a przed nami jeszcze sporo wspinania. Udaje się przyspieszyć, mimo to noc zastaje nas jeszcze w ścianie. Ostatnie 3 wyciągi prowadzę z czołówką w kompletnych ciemnościach. Przełożyły się wieczorne sesje treningowe z czołówką na krakowskim Freneyu 🙂 O 23;30 wchodzimy  na szczyt i decydujemy się tam biwakować, bo zejście z Dachlu nie należy do najprostszych orientacyjnie. Noc jest dość chłodna i wieje wiatr, dlatego zaczynamy schodzić jak tylko się rozjaśnia. Grań zejściowa jest naprawdę śliczna, a wschodzące właśnie słońce dodaje jej uroku. Do tego niesamowite formacje skalne, wymycia, depresje, coś niesamowitego! Nawet dobrze że schodzimy jak jest jasno 🙂 W końcu dochodzimy do przełęczy na którą dochodzi Petternpfad – dwójkowa droga wspinaczkowa dla bardziej zaawansowanych turystów. Schodzimy nią w dół do żlebu, gdzie po raz pierwszy od kilkunastu godzin możemy się czegoś napić. Żleb zejściowy to kompletny parch i do tego zniszczony przez obryw z końca maja. W końcu po 26 godzinach akcji docieramy do samochodu. Po podliczeniu wyszło nam 700m wspinania na 23 wyciągach. Do tego podejście jak pod Małego Młynarza i zejście jak z Mięgusza. Całkiem wymagająca wycieczka 🙂

 

Po trzech dniach wspinania z rzędu i dłuższej wyrypie dnia ostatniego czujemy się solidnie zmęczeni. Przed następną drogą musimy dobrze wyrestować. Kolejnym naszym celem jest Ursprung des Lichts na północnej ścianie Zinodl. Trudności 9, a łączna długość drogi to 470m. Trudna technicznie, ale względnie łatwo dostępna, a powrót odbywa się zjazdami. Dwa dni pózniej stoimy pod jej startem. Jesteśmy wypoczęci, a przed nami dzień pewnej pogody. Prowadzę pierwsze 4 wyciągi kruchego i mokrego rzęchu i wychodzimy na poziome półki przecinające ścianę. Tam robimy trawers i podchodzimy pod właściwe trudności drogi. Następne wyciągi wymagają już więcej wspinania i zakładania asekuracji. Dobra jakość skały i estetyczne ruchy przeplatają się momentami ze strachem, ale ogólnie można powiedzieć że jest bezpiecznie. No, może z wyjątkiem jednego wyciągu na który według autora drogi warto mieć cama 4 którego nie posiadaliśmy 🙂 Sprawnie podchodzimy pod dwa ostatnie wyciągi, które stanowią o głównej trudności drogi. Pierwszy z nich to ciągowe 9- . 50m przewieszonej płyty po dobrych chwytach, na których znajduje się 6 spitów. Pomimo zabrudzonych i mało widocznych chwytów Karolina robi go onsajtem i do tego trudniejszym wariantem bo nie zauważa stanowiska i musi wykonać trawers z obniżeniem. Do końca zostaje już tylko jeden wyciąg o trudnościach 9 i sześciu spitach na 50m. Kilkumetrowy runout w terenie 7+, siłowy bald w przewieszonym zacięciu przy spicie, a następnie 40m terenu za  8+ z mieszaną asekuracją i nieco psychiczną końcówką. Spadam w cruxie i chwilę zajmuje mi znalezienie optymalnych dla mnie patentów. Przechodzę z blokami wyciąg do końca i zostawiam asekurację dla Karoliny. Nie jestem pewien czy pokonam go w drugiej próbie. Czuć już zmęczenie po 400 metrach wspinania. Kolej na próbę Karoliny. Podchodzi pod kluczowe miejsce, pięknie walczy i po chwili trzyma już dobrych chwytów w rysie powyżej cruxa. Krzyczę jej wszystko co zapamiętałem z tego wyciągu i dopinguję. Rysa na dłonie, kilka zgięć w przewieszeniu, znowu rysa, a potem płyta po małych chwytach zakończona siłową końcówką i dużym runoutem. Naprawdę wspinaczkowy i wymagający wyciąg! Po chwili słyszę komendę „mam auto”. Udało się! Zjazdami wracamy na półki, z których powrót nie jest już tak prosty. Trzeba wykonać zjazd przed wodospad, trawers, kolejny zjazd, trawers z podejściem i jeszcze jeden zjazd. O godzinie 22 jesteśmy na szlaku, godzinę pózniej przy samochodzie. Dzień z pewnością można zaliczyć do udanych 🙂

Prognozy na następne dni zapowiadały codzienne burze, więc tą drogą postanowiliśmy zakończyć wspinanie w rejonie i przejechać w skały.

Tak upłynął nam tydzień w Gesause, na brak wrażeń nie mogliśmy narzekać. Jest to bardzo ładne miejsce i warte odwiedzenia. Północne ściany wraz z długimi podejściami  i skomplikowanymi zejściami budzą grozę, a jednocześnie przyciągają wzrok i kuszą swoim pięknem. Pomimo niewielkiej wysokości tutejszych szczytów, sporo jest długich dróg, a doliczając wspinaczkowe podejście pod ściany można uzyskać prawdziwą alpiniadę. Wspólnie z Karoliną tworzyliśmy zgrany i dobrze uzupełniający się zespół, co zapewniło nam wysoką skuteczność na wybranych drogach. Sporo się od siebie nauczyliśmy, a zdobyte doświadczenia i przewspinane metry dobrze wpłyną na dalsze wakacyjne plany. Duże ściany czekają!

Johny | 13 czerwca 2016 cho piju impreza la jura jura ljj łumalaje łutowiec turniej dzika wspinanie zabawa zgrupowanie

La Jura Jura – podstumowanie

Trzecia edycja Sakwowego zgrupowania w Łutowcu już za nami! Tegoroczna La Jura Jura była pełna atrakcji i niezapomnianych przeżyć. Udało się nam nawiązać współpracę z wieloma wspaniałymi ludźmi, dzięki którym to wydarzenie mogło mięć tak niepowtarzalną formę. Serdecznie dziękujemy naszym sponsorom, patronom medialnym, osobom zaangażowanym w organizację, prowadzącym warsztaty i tym, którzy zdecydowali się przyjechać do Łutowca w dniach 20 – 22 maja! Bardzo się cieszymy, że tak wielu Sakwowiczów, jak i osób spoza naszego klubu postanowiło spędzić ten weekend razem z nami w Łutowcu.

Tymczasem, pierwszą atrakcją czekającą na uczestników były warsztaty techniki ruchu w skale, które poprowadził nasz niezastąpiony trener – Mateusz Kądziołka.  Zajęcia odbywały się na skale Knur, gdzie najbardziej popularna okazała się droga ciesząca się sławą bycia jedną z najpiękniejszych „piątek” całej Jurze – mowa tu oczywiście o Minogach, które startują przewieszeniem po wielkich klamach, a kończą się bardzo przyjemnym kominkiem. To właśnie tam i na kilku okolicznych drogach uczestnicy zajęć mogli poznać swoje wspinaczkowe niedociągnięcia.

W piątek wieczorem można było razem z Karolem Krzysikim popróbować swoich sił na slacklinie. Karol z pełnym zaangażowaniem tłumaczył w jaki sposób ustawić swoje ciało i jak balansować na taśmie. Slacki wisiały na terenie szkoły przez całą imprezę i można było ćwiczyć o każdej porze dnia i nocy!

Wielkim wydarzeniem był konkurs dzika prowadzony przez Jacka Kaczanowskiego. Najsilniejsi zawodnicy zmierzyli się w trzech konkurencjach – podciąganiu na drążku (pełne, nachwyt), lub szmata (odpowiednio wysoko punktowana), drabina Bachara na dziabach oraz wiszenie na niewygodnym chwycie. Liczyła się ilość powtórzeń, a w wiszeniu – czas. Nic dziwnego że w takim konkursie wysokie noty osiągnęli Mateusz Kądziołka, Gabryś Korbiel i Łukasz Filipiak. Najbardziej widowiskowy był jednak finał konkursu. Mateusz i Gabryś zmierzyli się najpierw w Plancku – obaj wytrzymali 8 minut! odpuszczając w tym samym momencie, dlatego dogrywką było wiszenie w przybloku w pozycji L-sit. Tutaj mocniejszym dzikiem okazał się Mateusz. W kategorii kobiecej zwyciężyła Gosia Pietruszka. Również Marta Pasierbek wykazała się niemałą siłą.

13348750_1441055012586930_123534573_n(1)

Wieczorem Zuzia Banaś wraz z Krzyśkiem Nosalem opowiedzieli o tym, jak zdobywali południowy filar Szchary, mieszczący się w Gruzińskim Kaukazie. Ich opowieści pełne były niesamowitych przygód, oraz wielu ciekawych informacji logistycznych.  Na prezentacji zebrała się całkiem spora publiczność, jednak jeśli komuś byłoby mało, lub nie miał okazji wysłuchać opowieści Zuzi i Krzyśka, może przeczytać relację na blogu Krzyśka: http://nosal.net.pl/co-sie-wydarzylo-na-szcharze/

13382321_1441054529253645_707692362_n(1)

Zaraz po prezentacji wszyscy zostali zaproszeni na polanę pod skałami, gdzie odbył  się koncert nowo powstałej formacji Stiwi Bravo, w której skład wchodzą Maciej Kucaba i Michał Sosnowski. Tego dnia chłopaki grali razem povraz pierwszy – w co naprawdę ciężko było uwierzyć, bo świetnie się ze sobą zgrywali. Uraczyli nas kilkoma piosenkami własnego autorstwa, ale i coverami zagranymi w ich własnej, niepowtarzalnej wersji. Dzięki chłopaki za naprawdę kawał dobrej muzyki! Po części zagranej na scenie przenieśliśmy się do ogniska, gdzie do późna wspólnie muzykowaliśmy. I tak minął pierwszy dzień La Jura Jura.

13342417_1441054522586979_526374613_n(1)

W sobotę czekała nas kolejna dawka wrażeń. Wiele emocji zapewniła tyrolka zawieszona przez Wojtka i Maćka. Powiemy tylko, że cieszyła się takim zainteresowaniem, że momentami trzeba było czekać parędziesiąt minut w kolejce. Z resztą zobaczcie na filmie

 

[su_youtube_advanced url=”https://www.youtube.com/watch?v=Babrlmg9hrQ&feature=share” controls=”alt” rel=”no”]

 

Kolejnym wydarzeniem, zaadresowanym do osób początkujących, ale i średniozaawansowanych we wspinaniu były warsztaty poprowadzone przez instruktora alpinizmu PZA, Waldka Niemca ze Szkoły Wspinania Kilimanjaro. Podczas tych zajęć można było dowiedzieć się bardzo dużo na temat podstawowych technik linowych używanych podczas wspinania. Każdy uczestnik pod okiem Waldka przećwiczył jak się prawidłowo przewiązać czy jak zawiązać podstawowe węzły.

Przygotowaliśmy także co nie co dla całkowicie początkujących Sakwowiczów. Rozwieszone przez Wojtka wędki na Knurze cieszyły się dużym zainteresowaniem, a każdy mógł bezpiecznie zacząć przygodę ze wspinaczką.

13348886_1441054792586952_435928358_n(2)

Po wspinaniu przyszła pora na jogę, którą poprowadził dla nas Sebastian Dudek z Jogadlawspinaczypl Silesia. Uczestnicy popracowali nad swoim oddechem, poznali podstawowe pozycje jogiczne, które świetnie pomagają w rozciąganiu, ale są też treningiem samym w sobie. Joga to świetny sport uzupełniający dla każdego, kto chce jeszcze lepiej kontrolować swoje ciało podczas wspinania. Zajęcia trwały godzinę, ale były bardzo intensywne – poznaliśmy m. in. pozycje kobry, psa z głową w dół i w górę, pozycję wojownika i wiele innych.

13384722_1442215169137581_1747443279_n

Jednym z najbardziej emocjonujących punktów programu była gra terenowa “Zdobywcy Cho Piju”, w której wzięło udział 40 dwuosobowych zespołów Łumalaistów, próbujących zdobyć dziewiczy szczyt legendarnej góry Cho Piju. Zadanie to było bardzo trudne, wymagało zarówno umiejętności orientacji w nieznanym terenie w warunkach nocnych, szybkiego i efektywnego wspinania, jak i logicznego myślenia oraz wiedzy na przeróżne tematy. Uczestnicy poruszali się po kilku kilometrach kwadratowych szukając punktów, w których odnajdywali zagadki, a niektóre z nich były naprawdę bardzo trudne. Więcej na temat gry i jej wyników możecie znaleźć tutaj.

13382091_1441054409253657_359078895_n(1) 13390986_1441054392586992_715286608_n(1)

A po grze, przyszła pora na imprezę! Do późnej nocy tańczyliśmy pod skałami i świetnie się bawiliśmy do muzyki puszczanej przez DJa! Wielkie plenerowe disco było oficjalnym zakończeniem La Jura Jura, jednak niemal wszyscy podziałali jeszcze w niedziele – wspólnie się wspinając i pomagając przy sprzątaniu po imprezie.

13237789_950651778367000_1332558363335881416_n(1)
Dj Wadim rozkręca imprezę

Warto również dodać, że równolegle odbywała się równie wspaniała impreza – Memoriał Pawła Wyrwy, w którym pierwsze miejsce zajęła nasza Karo, startująca w zespole z Moniką Dębowską! Gratulujemy!

Jeszcze raz dziękujemy wszystkim za udział i organizację imprezy, mamy nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej! A teraz życzymy wszystkim udanych wakacji.