Johny | 21 grudnia 2015 czuba nad karbem kościelec kosówka tatry

Grudniowe lato w Tatrach

W taką pogodę ciężko wysiedzieć w domu. Z Ciechanem postanowiliśmy wybrać się na jednodniową wycieczkę na Czubę nad Karbem i zrobić jakąś prostą kombinację, żeby oswoić się z dziabkami na początek sezonu.

Na Kasprowy wjeżdżamy kolejką. Na szczycie jest cieplej niż w Zakopcu – termometr wskazuje 6 stopni, inwersja. Pijemy herbatkę w obserwatorium meteo i około 9.30 leniwie rozpoczynamy zejście pod naszą „ścianę”. Na śniegach podejściowych pod Czubą obserwujemy niecodzienne zjawisko. Trójkowy zespół asekuruje się na sztywno w terenie o 0 trudnościach i na poważnie szuka drogi Potoczka trawersując wzdłuż „ściany”. Od stawu do startu drogi zrobili chyba 4 wyciągi.

Na Głogowskim kolejny zespół przestraszony pyta się nas czy na pewno dobrze się wbili w drogę. Zamierzaliśmy tędy wystartować, więc trzeba było zmienić plany. Decydujemy się na wariant pomiędzy Potoczkiem i Głogowskim – nie było go w naszym topo. Ciechan prowadzi 2 wyciągi w trawkach i kosówkach – trudności max III. Przejmuję prowadzenie i w 2 wyciągi podchodzę pod ostatni wyciąg z Potoczka. Droga okazuje się najłatwiejszym rozwiązaniem ściany – super cel dla początkujących. Jedynym mniej przyjemnym miejscem są pionowe kosówki na moim pierwszym wyciągu, chociaż Marcin G. pewnie miałby inne zdanie na ten temat;)
Tam decydujemy się na zaatakowanie zapychowego wariantu na Potoczku – trudności podobno za M5. Jest trochę emocji, bo asekuracja słaba, a wspinać się trzeba, ale warun jest idealny i po chwili melduję się na górze. Robi się ciemno i trzeba wracać. Tego dnia było tak ciepło, że nie ubraliśmy ani razu primaloftów. To się rzadko zdarza nawet latem.

Okazało się, że wariant przez nas zrobiony (poza ostatnim wyciągiem) został już opisany. Polecamy go wszystkim początkującym. Jest to świetny cel po Kochańczyku. Na pewno łatwiejszy od Potoczka, czy Głogowskiego. Warto zabrać ze sobą kości, kilka friendów, haki i igły do traw. W asekuracji pomaga wszechobecna kosówka.

OPIS WARIANTU

Johny | 14 grudnia 2015 kościelec setka tatry zima

„Setka”, czyli wpierdol na życzenie

Relacja z przejścia zimowoklasycznego Setki IV na Zadnim Kościelcu. Zespół: Michał Czech, Kuba Kokowski

Po ostatnim wycofie z Pośredniego Gerlacha stwierdzamy, że na rozwspin lepiej wybrać się na Halę. Wszystkie miejsca w Betlejemce i w Murowańcu są już dawno zarezerwowane, więc bierzemy ze sobą namiot i resztę gadżetów biwakowych. O 21 docieramy do Betlejemki. Michał pogadał chwilę z Adim i szybko okazało się, że jak idziemy na wspin to miejsca się jednak znajdą. Wpadamy jeszcze na chwilę do Murowańca pogadać z Marcinem i Olą. Tu też bez problemu byśmy się mogli kimnąć, więc graty biwakowe wnieśliśmy tylko dla treningu;)

Kuba

Niedługo przed świtem startujemy. W śnieżycy, mocnych podmuchach wiatru i z widocznością czasami nie przekraczającą 20 metrów samo podejście pod ścianę staje się nie lada wyzwaniem. Michał robił tę drogę w lecie w 2011 roku, wtedy pod ścianę prowadziła ewidentna ścieżka. Teraz miejscami w śniegu po pas, a miejscami w stromych trawach, czynnie używając obu dziabek, powoli pniemy się pod drogę. Zawiewa śniegiem ze wszystkich stron, a temparatura w okolicy zera sprawia że wszystko jest mokre.

https://www.youtube.com/watch?v=iGz8xw3bEQY Piosenka wyjazdu. Chodziła nam po głowach całą drogę. Na szczęście skończyło się na drugim jeźdźcu – WOJNIE!

Michał:

„Po niemalże 3 godzinach walki na podejściu wbijamy w drogę. Tak jak się spodziewaliśmy, skała jest zalepiona śniegiem, a pierwszy czujny wyciąg dostarcza odrobinę adrenaliny, głównie ze względu na asekurację. Brak koncentracji na początku drugiego wyciągu kończy się drobnym odpadnięciem w trawki, podczas którego zabolała mnie lewa kostka. Po chwili ból ustąpił, ja poprowadziłem ten wyciąg do końca i oddałem prowadzenie partnerowi. Pogoda zaczęła się powoli poprawiać, widoczność stawała się coraz lepsza. Temperatura spadła, a nasze warstwy zewnętrzne zmieniły się w lodowe pancerze. Wszystkie trzy pary rękawiczek były przemoczone i zmarznięte. Pszyszła kolej na prowadzenie Kuby.”

Kuba:

„Na początku idę lawiniastym żlebikiem zrzucając przed sobą 40cm warstwę śniegu, żeby przebić się do traw. W pewnym momencie wyjechało nade mną więcej śniegu niż planowałem. Na szczęście przeszło mi po boku, ale i tak ledwo utrzymałem się na dziabach. Mogłem kontynuować wspinanie żlebem, ale wybrałem ucieczkę pod skalny próg, gdzie zbudowałem stan. Stamtąd kolejnym łatwym wyciągiem podszedłem pod najładniejszy IV wyciąg na drodze. Świetne ciągowe wspinanie z bardzo dobrą jak na tę drogę asekuracją – założyłem chyba więcej punktów, niż Michał na pierwszych dwóch dłuższych wyciągach.”

Michał

„Kostka od czasu do czasu daje o sobie znać, ale frontalne ustawienie stopy daje radę. Mysleliśmy przez chwilę o wycofie na Mylną Przełęcz, ale w tych warunkach nie byłoby to zbyt bezpieczne. Jedyną możliwością było dokończenie drogi. Prowadzę trzy ostatnie wyciągi i tuż przed zmrokiem stajemy na szczycie.

Wtedy okazuje się, że podmuchy które od czasu do czasu utrudniały nam wspinianie to nic, w porównaniu do tego to się dzieje się po zachodniej stronie. W pośpiechu wrzucamy szpej do plecaka i rozpoczynamy zejście w stronę Kościelcowej Przełęczy. Z lata  kojarzyłem je jako lajtowe. W zimie, po ciemku i przy mocnych podmuchach wiatru nic nie jest lajtowe! Okazuje się też że kostka, która podczas wspinania dzielnie się trzymała, na zejściu daje o sobie mocno znać. Nie jestem w stanie schodzić przodem ani bokiem, w grę wchodzi jedynie zejście tyłem. Staramy się trzymać jak najbliżej grani i omijać depozyty świeżo nawianego sniegu. Podczas zejścia nie wiadomo jak i dlaczego, z uszkodzonej nogi wypina mi się rak i zjeżdża w dół po lodowej polewce. Pierwszy raz w życiu wypiął mi się rak, akurat w takiej sytuacji! Na szczęście znajduję go kilkadziesiąt metrów niżej. Nie wyobrażam sobie zejścia z Kościelcowej przełęczy bez raka na chorej nodze. Powoli poruszając się wyłącznie na przodach dochodzimy do  Karbu. No to dobra, koniec przygód, teraz już tylko spacerek szlakiem do schroniska. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, ubity śnieg na szlaku nie daje takiej amortyzacji jak ten pod zachodnią ścianą Kościelca, o czym kostka coraz mocniej przypomina. Po drugie, idąc cały czas po śladach wchodzimy w bujną kosówkę, w której zapadamy się po pas. Nikt z nas nie pomyślał żeby wyjąć kompas i mapę, lub też wrócić po śladach do ostatniego miejsca w którym był szlak. Przekonani że zaraz dojdziemy do szlaku brniemy przez kosówki. Nie ma chyba nic gorszego, zapadać się w śnieg pomiędzy gałęzie kosówki, mając uszkodzona nogę. Nie jestem w stanie jej usztywnić. Wiele razy zaliczam glebe, czasem na plecy, czasem na kolana, czasem prosto twarzą w śnieg. Po którejś glebie z kolei nie chce mi się już nawet wstawać. W pewnym momencie ślady się kończą, a szlaku nie widać. Próbujemy wyznaczyć własną ścieżkę w tym oceanie kosówek. Przeszkadzają w tym potoki i stawy, na których lód nie jest jeszcze zbyt solidny, o czym Kuba ma okazję się przekonać wpadając po kolana do wody. Cofamy się po własnych śladach i próbujemy gdzie indziej przez potok. Kuba przeskakuje, a ja staję butem w wodzie. Na szczęście Scarpy Cumbre nie przemakają z byle powodu. W końcu docieramy do ubitego szlaku. Po tylu zapadnięciach i upadkach każde obciążenie uszkodzonej nogi sprawia duży ból. Ostatni odcinek to Murowańca to prawdziwa męka. Dojście z Karbu do schroniska zajęło nam 3,5 godziny.

Następnego dnia zjeżdżamy samochodem TOPRu do szpitala. Okazuje się że poza skręceniem i naderwaniem stawu skokowego, mam jeszcze pęknietą kość skokową.

Teraz zastanawiam się nad popełnionymi tego dnia błędami i próbuję wyciągnąć wnioski. Odmroziłem lekko osiem palców u rąk i skręciłem kostkę. Jeden dzień wspinania, droga zrobiona,  ale przerwa potrwa pewnie z 2 miesiące. Przede wszystkim nie wolno spadać, a w łatwym terenie zawsze zachować czujność. Dużym wyzwaniem psychicznym było skończenie drogi ze skręconą kostką i zejście bezpiecznie do schroniska. Na pewno jako zespół daliśmy radę. Ale żeby się zgubić na pojezierzu, to już trzeba być gamoniem!

Kuba

„Dla mnie najbardziej niebezpiecznym miejscem były płyty na zejściu wzdłuż Zachodniej Kościelca. Nieasekurowalne, strome, przykryte cienką polewką lodową byłyby nie do przejścia bez raków. Do tego mocny wiatr i zmęczenie zmniejszyły naszą czujność. Każda utrata równowagi równała by się śmierci – nie byłoby najmniejszych szans na wyhamowanie.

Do tego nauczką jest odpuszczenie kontrolowania szlaku w łatwym terenie. Prawdopodobnie dopiero w kosówkach kontuzja Michała pogłębiła się.

Zimowy wspin zawsze kończy się dla mnie srogim wpierdolem a im ambitniejszy cel tym większy wpierdol. Zależność jest chyba liniowa. Chodzą jednak słuchy, że czasem warun jest lepszy i wspinanie pozwala się cieszyć każdym wyciągiem, więc nie zamierzam odpuszczać. Może w końcu się uda na taki trafić;)”

Tej soboty wszystkie pozostałe zespoły poza jednym, który zrobił Potoczka na Czubie nad Karbem wycofały się ze względu na silny wiatr i śnieżycę.

Johny | 7 grudnia 2015 konkurs tatry turystyka zimowa

Konkurs z okazji 18lecia SAKWY!

Zapraszamy serdecznie wszystkich członków do udziału w konkursie z okazji 18lecia naszego klubu !

297021_194344727304322_1852829535_n

Zasady są bardzo proste: do końca kwietnia następnego roku zdobywamy w warunkach zimowych wierzchołki tatrzańskie (mogą być także przełęcze, turnie, graniówki bądź inne, ciekawe Waszym zdaniem miejsca i trasy), robimy sobie na nich zdjęcie z flagą Sakwy (jeżeli ta oczywiście jest dla Was dostępna w danym terminie), a następnie dodajemy przejście za pośrednictwem formularza na stronie, wrzucając zdjęcia i dodając opis naszej przygody. W maju wyłonimy 4 najbardziej aktywne osoby i wręczymy nagrody o łącznej wartości 1000zł (w przypadku małej ilości osób biorących udział w konkursie zostaną rozdane 2 nagrody)!

DSCN9779

Pod uwagę będzie brana przede wszystkim ilość wycieczek i dni spędzonych w górach, nie liczy się trudność techniczna. Na początek dobrze zacząć od łatwych tras, wraz z upływem czasu rozkręcając się. Pamiętajcie – dla nas najważniejsze jest Wasze bezpieczeństwo! Nie wybierajcie tras, na które nie jesteście gotowi. Każdy, bez względu na poziom zaawansowania ma szanse w naszym konkursie!

Poniżej lista przykładowych celów na dobry początek:

  • Kościelec- z wejściem i zejściem na Karb od zachodu
  • Wołowiec – przez Grześ i Rakoń, wejście i zejście tą samą drogą
  • Czerwone Wierchy – wejście przez Upłaziańską Kopkę/Piec, Chudą Turnię, zejście z Kondrackiej przełęczy
  • Trzydniowiański-Kończysty-Starorobociański-Ornak (długa wycieczka)
  • Kozi wierch-od Doliny Pięciu Stawów Polskich, wejście i zejście tą samą drogą (lekkie trudności przy samej grani)
  • Świnica (wierzchołek taternicki) – przez przeł. Liliowe,  zejście i wejścią tą samą drogą

DSCF8424Pamiętajmy przede wszystkim o zachowaniu rozwagi i zdrowego rozsądku. Zimą w górach potrafią panować naprawdę ciężkie warunki a pogoda zmienia się dynamicznie. Przed każdym wyjściem sprawdzajmy prognozę pogody i zagrożenie lawinowe.

 

 

 

 

Na zachętę film z Grani Tatr Zachodnich pokonanej w zimie przez naszych klubowiczów:

Johny | 23 listopada 2015 bula pod bandziechem drytool góry memoriał bartka olszańskiego tatry

Kozi Wierch vs Bula pod Bańdziochem

Niedawno pisaliśmy o ognisku integracyjnym w Dolinie Kobylańskiej na zakończenie sezonu. Zapewne wszyscy myślicie, że po tak intensywnym dniu i wieczorze jedyne o czym myślą klubowicze to ciepłe łóżko i spanie do 14… Otóż nie wszyscy są tacy przewidywalni. Pięcioro śmiałków: Dominik, Szymon, Wojtek, Damian i Wadim postanowiło wykorzystać przepiękną pogodę i wyruszyć w najwyższe partie najwyższych polskich gór.
Podczas gdy wszyscy smacznie spali, nasi śmiałkowie o 4:20 już byli na nogach (zbawienna była zmiana czasu, +1h do spania). Około 6 wyruszyli z Palenicy Białczańskiej drogą obfitującą w zakręty, serpentyny, alpinistyczne trudności i toalety co 40 minut do Morkiego Oka.
Tutaj nasza ekipa się rozdzieliła. Wadim z Damianem postanowili spróbować swoich sił na Bule pod Bańdziochem.

Relacja Wadima:

DSC_8744 Na Buli nie byłem od ostatniego Memoriału w 2014 r. Już wtedy mój apetyt na te drogi został pobudzony. Niestety formuła zawodów umożliwiała tylko pojedyncze wstawki flashem, więc nie byłem w stanie tego apetytu zaspokoić. Ostrzyłem sobie zęby (w rakach) na tą miejscówkę przez cały zeszły sezon, ale zawsze były inne, ciekawe miejsca do wizytacji. Tej okazji do odwiedzenia Moka przyprószonego pierwszym śniegiem i solidnego załadunku nie mogłem odpuścić.

Warun niestety nie rozpieszczał. Mimo relatywnie dobrej pogody należy zdać sobie sprawę, że Bula to typowy nordwand, nieskalany przez promyki słońca. Na przekór temu całe zgromadzone w okolicy H2O było bardziej w fazie ciekłej, niż stałej, a odczuwalne temperatury bardziej zimowe niż letnie. Niesie to za sobą poważne konsekwencje w postaci braku lodu na drogach, przemoczonych ciuchów, nietrzymających (kluczowych na wyjściu z Ganji) traw i ogólnego zaniku spręża.

DSC_8747
Z lewej rysa Ganji, a z prawej piękne i trudne okapy Buli. Bez szmaty i bica ze stali nie podchodź!

DSC_8736

Standardowo – ambitne plany, mniej ambitne wykonanie. Z racji braku lodu, za prostsze drogi się nie zabieraliśmy, więc pomysłem rozgrzewkowym był obity na Memoriale przez Słowaków najtrudniejszy wyciąg Ganji (M8). Kawał rewelacyjnego wspinania. Jest wszystko – zaciątko, okapik, pionowy i lekko przewieszony teren i wyjście po owych nieszczęsnych trawach. Największą robotę wykonuje rysa biegnąca praktycznie przez całą drogę i weryfikująca różne umiejętności poruszania się w takiej formacji. Po prostu miód i kukuryny. Rozgrzewka okazała się być wystarczającym wyzwaniem na cały wyjazd. Brak spręża udzielił nam się na tyle, że pomiędzy kolejnymi wstawkami można by kilka razy przebiec się po zapasy na BP w Kuźnicach. Koniec końców udało mi się poprowadzić ten niegdysiejszy ekstrem, teraz w sportowym, lamerskim wydaniu (u Słowaków podobno miałaby 6+, ale ja nie ufam ich cwanym osądom).

 

 

 

Wracając do ekipy turystycznej, Wojtek Szymon i Dominik w ekspresowym tempie zdobyli skąpany w słońcu Szpiglasowy Wierch.

 

Szpiglas
Drogie Sakwowiczki, odbijamy piłeczkę, my na szczycie

Jeden szczyt to jednak było za mało dla naszych klubowiczów więc postanowili oni zdobyć jeszcze najwyższy szczyt leżący w całości w Polsce – Kozi Wierch. Zdobyty został przez Kozią Przełęcz.

Po północnej stronie było już trochę śniegu co dodawało uroku i troszkę utrudniało zdobycie.

DSCN9824

Szymon z racji doznaniej kontuzji musiał zadowolić się wejściem czarnym szlakiem. Pogoda oczywiście dopisywała, pierwsze chmury pojawiły się dopiero około godziny 16.

20151025_150541

DSCN9841

Marcin Gromczakiewicz | 20 listopada 2015

Grań Wideł

Od dawna ostrzyłem sobie zęby na Grań Wideł. Przez wielu uważana za najtrudniejszą i najładniejszą tatrzańską grań. Długa, eksponowana oraz na stosunkowo dużej wysokości. Można ją przejść z Kieżmarskiego na Łomnicę zgarniając dwa piątkowe momenty, lub w przeciwną stronę omijając te miejsca zjazdami (wtedy grań ma trudności czwórkowe). Droga normalna na Kieżmarski jest stosunkowo uciążliwa i parchata, dlatego korzystając z długiego dnia zdecydowaliśmy się wejść na prostą i stosunkowo litą drogą Lewy Puskas (IV). Jest to droga objęta akcją ‘tatrzańskie klasyki’, posiada obite stanowiska i spity co kilkanaście metrów, co znacznie przyspiesza wspinaczkę. Mimo czwórkowej wyceny jest bardzo prosta i sprawne zespoły bez problemu przejdą całość na lotnej.

Odnośnie przebiegu grani, już na początku daliśmy sobie spokój z długim i dokładnym opisem WHP. Bardzo ładnie napisane, jednak w praktyce mało komu się chce czytać kilka stron opisu i rozróżniać kolejne turniczki i zęby skalne. Lepiej podziwiać widoki. Od razu dodam że kierując się intuicją nie oszukaliśmy się. Co do samego przebiegu grani, to w wielu miejscach nie wymusza ona ścisłego przebiegu. Jestem zwolennikiem podejścia WC: „Znaleźć trudności w łatwościach potrafi każdy, sztuką jest znalezienie łatwości w trudnościach”. Przejście tak długiej grani z pewnością zweryfikuje tę umiejętność.

Pierwsza połowa grani jest w większości niezbyt lita i w wielu miejscach stwarza możliwość prostszego technicznie
obejścia, jednak kruchym terenem. Właściwie jest tutaj jeden ładny fragment – eksponowana grań zwieńczona iglicą Wschodniego Szczytu Wideł. W pamięci zapada jeszcze nieprzyjemne zejście oraz zjazdy do Przełęczy w Widłach, przez szpiczastą grań składającą się z luźno leżących na sobie mikrofalówek. Co po niektóre, po obciążeniu, kołyszą się z charakterystycznym głuchym odgłosem wzbudzającym niepokój.

Po zejściu na Przełęcz w Widłach, która znajduje się mniej więcej w połowie całej grani, warto sobie zdać sprawę, że stoimy w miejscu będącym jedną z lepiej widocznych z daleka tatrzańskich formacji. Masywy takie jak Kieżmarski, Łomnica, Durny, Lodowy są z daleka świetnie widoczne jako największe zagłębie wysokich tatrzańskich szczytów, natomiast Przełęcz w Widłach jest tu widoczna jako charakterystyczne głębokie wcięcie.

Druga część grani zaczyna się od zdobywania wysokości prostym terenem, poniżej samego Zachodniego Szczytu Wideł znajdziemy jedynie kilkanaście metrów trójki. Następnie przybiera przyjemny, szpiczasty charakter, który utrzymuje się aż grań nie wrośnie w zbocze Łomnicy. Trudności są niewielkie, jednak przyjdzie nam pokonać kilka bardzo eksponowanych trawersów, a w wielu miejscach jest na tyle wąsko, że wygodnie poruszać się okrakiem po ostrzu. Cały ten odcinek mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, jest to niemalże ‘grań idealna’. Ostatnie momenty trawersu Miedzianego Muru pamiętam do dziś. Szedłem jak zahipnotyzowany w stronę ostrego, pomarańczowego światła które biło w oczy. Oświetlone było jedynie wąskie spiętrzenie po którym się poruszaliśmy, a pod nogami rozciągała się ciemna, wiejąca chłodem pustka.

IMG_4244

Po wejściu na Łomnice mieliśmy okazję oglądnąć uroczą, lecz nieco kiczowatą końcówkę zachodu słońca. Widowisko zostało zwieńczone lampką śliwowicy, od przyjaznego Słowaka, który śledził nasze przejście od dłuższego czasu. Na zejściu powoli objawia się zmęczenie, zejściowe łańcuchy pokonuję w charakterystyczny sposób dla tzw. ‘Januszy Orlej Perci’, tzn. łapie łańcuch i opuszczam się po nim bezwładnie nie zważając na morze chwytów i stopni na horyzoncie. Kolejne etapy zejścia wzmagają zbrukwienie, a wraz z wkroczeniem na asfalt umysł odpływa do krainy halucynacji i dosyć skutecznie udaje nam się zasnąć w marszu, od czasu do czasu przemknie tylko jakaś dziwna wizja. W końcu po dwudziestu jeden godzinach akcji dochodzimy do parkingu.

Grań Wideł to obowiązkowy cel dla każdego łowcy tatrzańskich klasyków. Spora długość, ekspozycja oraz stosunkowo duża ilość wspinania czynią z niej niezapomnianą wycieczkę. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jest to cel odpowiedni dla stosunkowo sprawnych zespołów.

M.


Lista przejść z udziałem Sakwowiczów tego dnia związana z Granią Wideł:

– Jacek Kaczanowski, Łukasz Stempek – Lewy Puskas na Kieżmarskim + zejście drogą normalną
– Marcin Gromczakiewicz, Wadim Jabłoński – Lewy Puskas na Kieżmarskim + Grań Wideł
– Kuba Ciechański, Kuba Kokowski, Paweł Soplica Pawłowski – wejście drogą normalną na Kieżmarski + Grań Wideł

 

Johny | 17 listopada 2015 integracja

Integracja w Dolinie Chochołowskiej

Opcji na dojście do schroniska zlokalizowanego w Dolinie Chochołowskiej jest praktycznie tyle ilu jest sakwowiczów. Czy to przez Rohacze, Grześ, Rakoń, Przełęcz Iwaniacką, Grań Główną, można zaliczyć wcześniej drytool na Górze Wdżar albo jechać w Słoneczne( tak dokładnie te Słoneczne :D) po cyrfę… . Można dojść na piechotę, podjechać na rowerze albo po prostu idąc niekończącym się asfaltem wystawić rękę i zajechać pod same drzwi schroniska stopem. Oto jak SAKWA AGH opanowała w sobotę Tatrzańskie (i nie tylko) szlaki! 😀

Czerwonymi Wierchami od Kuźnic postanowili dotrzeć do Chołowskiej Marcin, Łukasz, Kuba i Kamil. Po drodze widzieli uwaga- aż 14 kozic!

Tuż obok Nowego Targu znajduje się stary kamieniołom andezytu zlokalizowany na Górze Wdżar. Sabina, Piotrek, Kuba, Tomek i Tośka postanowili potrenować tam drytoolowo. Ekipa wygrała życie tego wieczoru łapiąc się na stopa pod same drzwi schroniska. Na następny dzień razem z Dominikiem, Marcinem, Łukaszem i Wadimem udali się na eksplorację jaskiń w Dolinie Kościeliskiej.  Na Górze Wdżar stawił także team Wacławczyk-Wojsa którzy do schroniska zajechali na rowerach.

  Michał Czech razem z Kolegą, również Michałem przeszli grań od Wołowca do Kończystego. Na drugi dzień razem z Kubą Kokowskim postanowili poszukać śladów górniczej działalności znajdując XIXw sztolnię.

 

Opcją aby dobrze spędzić przed integracyjny dzień jest także bieganie po górach. Konrad Bąk  zdjęcia podczas biegu pod Jarząbczy nie zrobił bo jak przyznaje tak „wiało że w 10 min mi końcówka od rurki z bukłaka zamarzła a ty o zdjęciach !” .

Nie trzeba jechać dopiero w Sobotę w Tatry. A co jeśli wybrać się kilka dni wcześniej i posiedzieć dłużej? W czwartek z takim pomysłem i celem zdobycia Grani Kościelców pojechali w góry Marcin, Łukasz i Dominik. Udało się! Bo przecież kto powiedział że sezon letni kończy się jesienią? 🙂

Tzw „okolice Ewy Kardasińskiej” na czele z samą zainteresowaną, Gabi, Ewką, Kubą oraz Dominikiem i Łukaszem zawędrowali drogą pod Reglami doszli za Siwą Polanę, potem przez małe Koryciska wspięli się na granicę dalej do Chochołwskiej ślizgali się granicą przez Furkaskę na Juraniową przełęcz, Bobrowiec, Jamborowy Wierch do Bobrowieckiej Przełęczy i dalej do schoniska.

 

 

Marek niestandardowo zamarzył sobie zwiedzanie okolic Zakopanego. Razem ze znajomym zdobyli także Sarnią Skałkę.

12255170_917268795034756_1371869019_o

Justyna razem z Michałem stwierdziła że wykorzystają na swoją dobrą formę i postanowili przed Tatrami jechać na Jurę w rejon „słonecznej cyfry”. Życiówek nie było ale na integrację dojechali 🙂

Przez Trzydniowiański Wierch a następnie Kończysty hasała Aśka, dwóch Szymków, Kamil, Dominik, Karol, Grzesiek i Marek. Ostatni trzej kontynuowali wycieczkę przez  Jarząbczy Wierch na Wołowiec, tam znowu się rozdzielili, Grzesiek postanowił załoić jeszcze Rohacza.

  Team w składzie Magda, Mikołaj, Paweł, Aleks i Maciek postanowili załoić najambitniej- podczas sprzyjającego okna pogodowego udało im się stanąć na Rohaczu Ostrym, Płaczliwym i wszystko szło by jak po maśle gdyby nie przedzieranie się w kosówce po nocy na niepozornym Grzesiu aby znaleźć szlak.

W tym roku nasza integracja odbyła się 14 listopada. Przewidywany warun na ten dzień nie był najpiękniejszy ale jak widać chcieć to móc i niejednym udało się przeżyć górską przygodę. Kiedy już wszyscy zebraliśmy się przy jednym stole, popłynęła muzyka z gitary i bębenka. Integracja trwała do późnych godzin i mamy nadzieję że przez ten czas udało Wam się poznać przynajmniej jedną nową osobę. Jeżeli tak się nie stało zachęcamy do ciągłej integracji. Jeździjcie razem w góry, wspinajcie się, rozmawiajcie i poznawajcie!  Razem Twórzmy historię Sakwy! Bo z góry widać więcej!

W ostatni tydzień sierpnia tego roku odbyło się pierwsze w historii naszego klubu taternickie zgrupowanie SAKWY na Szałasiskach!

tlo

W te wakacje pogoda w Tatrach naprawdę dopisywała. W przeciwieństwie do roku poprzedniego, kiedy to trzeba było wychodzić o 4 rano, bo prawie codziennie o 11 padało, a dni pewnej pogody można było policzyć na palcach jednej ręki. W tym roku jak tylko był czas na wyjazd w Tatry, to zawsze była fajna pogoda, również na naszym zgrupowaniu!

Wspinaliśmy się zarówno po drogach łatwych i trudnych, chodziliśmy po graniach i siedzieliśmy na taborze, który słynie w środowisku z wyjątkowej atmosfery. Nie obyło się bez wrażeń i górskich przygód, gubienia dróg i nocnych powrotów. Także, było ciekawie!

mnich
Wschodnia ściana Mnicha w całej okazałości.

W pierwszych dniach zespół w składzie Kasia Cieślak, Sabina Franczyk i Justyna Filipek przeszedł w stylu OS piątkową Grań Tomkowych Igieł, a Michał Czech Anią Dubiel wspiął się na Mnicha drogą klasyczną.

Sabina na Tomkowych Igłach
Sabina na Tomkowych Igłach

Potem dwukrotnie legendarną ścianę Zamarłej Turni drogą Motyki V przeszły dwa Sakwowe zespoły: Adrian Ginalski, Sabina Franczyk i Konrad Bąk, oraz Michał Czech z Anią Dubiel, którzy wspinanie połączyli z turystycznym spacerem Orlą Percią.

Ania Dubiel na Motyce
Wspinanie drogą Motyki na Zamarłej Turni

Członków SAKWY na taborze regularnie przybywało. Pojawił się głównodowodzący Kuba Kokowski, który wraz Michałem Czechem pokonał na Mnichu drogę American Beauty VIII+. Zrobienie drogi zajęło im 4 godziny a wszystkie wyciągi zrobili on-sightem. Przyjechała również dokonująca cudów w skałach Karolina Ośka, która pokazała że wspinanie na własnej nie jest jej straszne i dokonała pierwszego kobiecego przejścia legendarnego Wariantu R na wschodniej ścianie Mnicha!

Kuba Kokowski na American Beauty
Kuba Kokowski na American Beauty
Karolina na Wariancie R
Karolina na Wariancie R

 

Pogoda ciągle dopisywała, nie było mowy o dniach restu. Już kolejnego dnia Kuba Kokowski wraz z Kasią Cieślak przeszli wschodnią ścianę Mieguszowieckiego Szczytu zupełnie nowym wariantem, który wytyczyli przypadkiem 🙂 Pod szczytem spotkali zespół Michał Czech – Ania Dubiel którzy szedł Granią Mięguszy i wspólnie kontynuowali wycieczkę. Tego samego dnia po raz kolejny zespół Sakwy wspiął się na Mnicha. Konrad Bąk i Adrian Ginalski pokonali OSem drogę Orłowskiego.

IMG_20150828_181403
Na grani Mięguszowieckiego Szczytu

Następny dzień to kolejne mocne przejścia. Michał Czech razem z Kubą Kokowskim wybrali się na Kazalnicę i pokonali całkiem ciekawą kombinację będącą połączeniem Wędrówki Dusz, Stąd do wieczności oraz Kantu Filara o trudnościach VIII-. Czwarty dzień wspinania z rzędu dał się we znaki i kluczowy wyciąg Kantu Filara zrzucił chłopaków i zmusił do niemałych wysiłków aby drogę ukończyć klasycznie. Tymczasem na Mnichu Karolina Ośka w dalszym ciągu zagłębiała tajniki wspinania na własnej asekuracji i pokonała w stylu OS kombinację dróg Hobrzański+Kosiński VII.

Pomimo pięknej pogody ostatniego dnia zgrupowania, zmęczenie zmusiło nas do odpoczynku. Planowaliśmy wycieczkę na kąpiel w Ciemnosmerczyńskich Stawach, jednak skończyło się na Wrotach Chałubińskiego:)

sakwa
Na Wrotach Chałubińskiego

Podsumowując, pierwsze taternickie zgrupowanie naszego klubu można uznać za bardzo udane i jedno jest pewne – za rok wrócimy z jeszcze większą mocą!

Johny | 11 listopada 2015 babia góra noc spontan wschód słońca

Listopadowy wschód słońca na Babiej Górze

Niektórzy są zdania że najlepsze wyjazdy to spontaniczne wyjazdy. Tak właśnie było z listopadowym wypadem na Babią Górę. O 13 Wadim razem z Marcinem wpadli na pomysł zdobycia Diablaka podczas nadchodzącej nocy, o północy już 13 osób było zdecydowanych na wspólne nocne zdobywanie najwyższego szczytu Beskidu Żywieckiego.

Po podróży przez totalną mgłę z widocznością 5 metrów, o 1:30 lwia część SAKWowej ekipy wyruszyła czarnym szlakiem i w świetnym tempie dotarła do Markowych Szczawin. Tam chwilę odsapnęliśmy, pospaliśmy i pośmialiśmy się. O 5 rozpoczęliśmy atak szczytowy prowadzący przez przełęcz Brona. Uwieńczeniem był przepiękny wschód słońca na szczycie Babiej Góry z przejrzystym niebem i pięknym widokiem na Tatry. Kraków tymczasem tonął we mgle i oczywiście smogu.

Szymon nakręcił timelapse pokazujący co doświadczyli odważni klubowicze, poniżej galeria zdjęć.
[su_youtube url=”https://www.youtube.com/embed/5S4w5xWFwO4?rel=0&amp%3Bshowinfo=0″]

Johny | 13 października 2015 czech kastrator kokowski młynarczyk tatry

Kastrator, czyli do 2 razy sztuka!

Ruszamy o 3 w nocy. Na zaatakowanie Kastratora (IX-, 350m na Młynarczyku w Białej Wodzie), mojego głównego celu na ten sezon, namówiłem Michała. Mieliśmy jechać już dzień wcześniej, żeby odpocząć przed zaatakowaniem ściany, ale Michał ledwo co wrócił ze zgrupowania Grupy Młodzieżowej w Szamoniksie i potrzebował chwili na odpoczynek. Wreszcie zasuwamy wyładowanym po brzegi Matizem Michała. Razem z nami jadą jeszcze koledzy z SAKWy, którzy mają w planach Zamarłą. Ledwo wystają spod plecaków, a Matiz ostro walczy z wzniesieniami. Nadrabiamy czas podczas zjazdów. Błysk! Zagadaliśmy Michała i nie zauważył fotoradaru. Swoją drogą trudno było przewidzieć, że Matiz będzie w stanie przekroczyć dozwoloną prędkość..

Parkujemy przy Łysej Polanie przy znajomo wyglądającym Renault Clio. ‘Te, to chyba wóz Kamila?’. Rozwalone po całym aucie energetyki nie pozostawiły cienia wątpliwości.
Znając Kamila spodziewaliśmy się go zastać jeszcze na taborze. Szliśmy szybkim tempem, ale gdy docieramy na Polanę Pod Wysoką nikogo tam nie ma. Nabieramy dwie butelki wody i podchodzimy pod ścianę. Jest dopiero 8, ale upał jest straszliwy. Zanim wbiliśmy się w drogę wypiliśmy prawie połowę wody. To nie wróży dobrze. Michał zaczyna. Najpierw łatwy parchaty kominek wyprowadzający na rampę. Potem ładne V’kowe wspinanie w zacięciu i w płycie. Potem zaczynają się trudności. Od tego momentu żaden wyciąg nie ma mniej niż VII. Michał atakuje VIII’kowy wyciąg. Zbliża się do końca zachwycony ciekawymi ruchami, ale nagle spada. Walczę na flashu. Udało mi się zrobić wyciąg, ale czuję odwodnienie. Musimy niestety oszczędzać wodę jeśli chcemy myśleć o dokończeniu drogi. Zabieram się za kluczowy wyciąg. Onsightem dochodzę pod sam okap, ale nie mam pomysłu na przejście przewieszki. Michał po swoich wyjazdach jest zupełnie bez formy i po kilku próbach zdajemy sobie sprawę, że tego dnia nic z tego nie będzie. Zjeżdżamy na dół i ze spuszczonymi głowami wracamy do domów.

Pierwszy weekend października. Atakujemy ponownie. Tym razem nie mamy auta i zdecydowaliśmy się na Blabla car’a. Mamy ustawiony transport na 14.30 w piątek. Nasz kierowca przyjechał z Warszawy i kompletnie nie potrafi się z nami dogadać. Godzinę chodzimy dookoła Galerii Krakowskiej. Wreszcie go spotykamy. Ma około 50 lat, jest kompletnie wyluzowany i nie przejmuje się groźbą mandatu za 15 minutowy postój na przystanku przed samą Galerią. Z Krakowa wyjeżdżamy ostatecznie koło 17..

Na Tabor w Białej Wodzie docieramy po 21. Rozpalamy ognisko, pieczemy kiełbaski. Tego wieczoru ‘pada’ też Smadny Mnich. Swoją drogą ceny piwa, zwłaszcza tego w plastikowych 1,5l butelkach są na Słowacji bardzo przystępne!

Ruszamy! Jest jeszcze ciemno, ale dzień jest krótki i wiemy, że nie możemy wstać za późno. Wyciągi padają jeden po drugim. Tym razem Michał prowadzi VIII’kowy wyciąg i atakuje jako pierwszy wyciąg kluczowy. Po blokach udaje mu się przewalczyć przewieszkę! Wiemy, że sukces jest blisko. Wbijam się w drogę, żeby zapoznać się z trudnościami.. i po chwili walki wpinam się do stanowiska. Zjeżdżam do Michała. On również robi wyciąg w następnej próbie. Już wiemy, że nie odpuścimy. Wyciąg za wyciągiem pniemy się do góry. Nie jest łatwo, ale z takich trudności nie spadamy. Gdzieniegdzie trzeba dokładać własną asekurację, gdzieniegdzie zdarzają się 8m runouty – wspin sportowy w Tatrach:) Docieramy na półkę pod ostatnim, 50m wyciągiem za VII+, o którym słyszeliśmy, że może mieć znacznie więcej. Pierwszy spit jest na 6 metrze..

Dokładam niepewną kosteczkę i skradam się do pierwszej wpinki. Uff, będę żył. Patrzę do góry – z następnego spita też grozi gleba… Czujne ruchy w płycie przeszły w siłowy okap. Trzeba dokładać friendy – siedzą pancernie. Na 30 metrze po zrobieniu balda w kosówce jestem już pewien, że się udało. Ryk euforii na szczycie!

Zjazdy okazały się prostsze niż na Pasji.

Johny | 30 marca 2015 góry morskie oko szkolenie lawinowe tatry

Szkolenia lawinowe 2015

Szkolenia lawinowe organizowane przez Fundację im. Anny Pasek to już właściwie tradycja w SAKWIE. W tym roku podzieleni na dwa turnusy, ponownie mieliśmy okazję brać w nich udział.

Piękna tatrzańska sceneria okolic Morskiego Oka sprzyja nabywaniu nowych umiejętności, a także integracji.

Zagadnienia teoretyczne szkolenia dotyczyły śniegu, sposobów jego przekształcania pod wpływem m.in. temperatury, wiatru, rzeźby terenu, aż do lawin, ich typów i czynników wpływających na ich powstawanie. Ćwiczenia praktyczne składały się głównie na naukę posługiwania się ABC lawinowym (sonda, detektor, łopata), pierwszą pomoc oraz ocenę struktury pokrywy śnieżnej.